Organizacja Open Doors, badająca prześladowanie chrześcijaństwa, od lat wskazuje Koreę Północną jako państwo o najbardziej agresywnej polityce wobec wyznawców Chrystusa na świecie. Zachodnie ośrodki badawcze niewiele uwagi poświęcają jednak obecności w tym kraju innych religii – z góry zakładając, że ich sytuacja jest tak samo tragiczna. A z tym bywa różnie.
Na przykład buddyści przez wiele dekad byli tam prześladowani. Ale od lat 90. ich sytuacja jest lepsza. Na nowo wspomina się ważne dla buddyzmu postacie historyczne. W filmach wychwala się buddyjską sztukę. A do odnowionych świątyń buddyjskich przyjeżdżają szkolne wycieczki.
Krytycy uważają, że to wyłącznie fasada, a buddyjscy mnisi w Korei Północnej to przedstawiciele bezpieki, zakładający mnisie szaty wyłącznie na oficjalne spotkania. Inni argumentują, że buddyzm przetrwał dzięki licznym ustępstwom wobec państwa, a dziś jest po prostu użyteczny dla aparatu władzy.
Ryż to zjednoczenie
Nie ma chyba osoby lepiej zorientowanej w sytuacji północnokoreańskiego buddyzmu niż mnich Popta z Korei Południowej. Z powodu licznych projektów humanitarnych prowadzonych na Północy – był tam ponad sto razy – nazywany jest dążącym do stanu buddy Bodhisattwą Zjednoczenia.
Popta mieszka w górskiej pustelni, o godzinę drogi od świątyni Eunhaesa (prowincja Gyeongsang), której jest opatem. Buddyjskie pawilony są tu niezwykle ascetyczne, a odwiedzających wita pomnik Bodhidharmy, mitycznego założyciela tradycji zen, o nietypowej w buddyzmie dzikiej aparycji.
– Pastor? Ksiądz? Ludzie długo nie potrafili zrozumieć, kim jestem – Popta wspomina swoją pierwszą wizytę w Korei Północnej. To był rok 1989, 13. Światowy Festiwal Młodzieży i Studentów w Pjongjangu, czyli północnokoreańska odpowiedź na igrzyska olimpijskie w Seulu.