Szczęka opada
Szczęka opada u dentysty. Trzeba mieć tysiące złotych, Polacy pytają o raty. A będzie drożej
Wartość rynku prywatnych usług stomatologicznych ma w przyszłym roku sięgnąć 16 mld zł. Przedstawiciele branży zacierają ręce i mają widoki na pogoń za Niemcami, gdzie na leczenie uzębienia wydaje się rocznie 30 mld euro. Ostry skok cen zaczął się tuż po wybuchu pandemii: zęby wciąż się psuły, a większość gabinetów się zamknęła. Ci, którzy działali w podziemiu, arbitralnie doliczali sobie do usługi minimum 100 zł za fatygę, ryzyko i koszty materiałów ochronnych.
To był test finansowej odporności pacjentów. Zdali, więc droższe cenniki okrzepły. Bo większy koszt zużywanych materiałów, gaz, prąd, generalna drożyzna. Maria, ortodontka z Warszawy, patrzy w kalendarz. – Przedpołudniami mam luki. Nigdy tak nie było. Coraz więcej osób pyta o raty. Dorota, praktykująca w małej miejscowości pod Radomiem: – Kto może, ucieka w leczenie refundowane.
Z budżetu państwa na leczenie stomatologiczne przeznaczono w 2023 r. ponad 3,4 mld zł, w tym 145 mln dodatkowo we wrześniu w związku z tzw. sfinansowaniem nadwykonań. Chodzi przede wszystkim o leczenie dzieci i młodzieży, nieobjęte limitami. W 2016 r. Beata Szydło obiecywała, że jej rząd doprowadzi do upowszechnienia gabinetów dentystycznych w szkołach. Nic z tego nie wyszło; Narodowy Fundusz Zdrowia sfinansował zakup 16 dentobusów (po jednym na województwo). W ponad 14 tys. szkół funkcjonuje zaledwie 721 gabinetów.
Cena za nowinki
Doktor Tomasz Kupryś kilka razy w tygodniu pracuje w klinice Dental Avenue na warszawskiej Woli, blisko centrum. Pięć stanowisk, gabinety naszpikowane technologią z wysokiej półki, na miejscu dostępne leczenie zachowawcze, ortodoncja, regeneracja, estetyka. Dr Kupryś szacuje koszt otwarcia tego rodzaju kliniki na mniej więcej 4 mln zł. Najdroższy jest oczywiście sprzęt.