Lokalne gapy
Darmowa komunikacja miejska: czy to się opłaca? Nie wszyscy są tego tacy pewni
Od początku stycznia Jastrzębie-Zdrój, Konin, Zawiercie i Zakopane dołączyły do grona gmin, w których nie trzeba kasować biletów w lokalnych autobusach. Niecałe pół roku temu na ten krok zdecydował się Tczew, a na początku 2023 r. Radomsko i prawie stutysięczny Kalisz, który jest na razie największym polskim miastem z takim rozwiązaniem. Już w 2014 r. bilety na liniach miejskich zlikwidowały Lubin i Żory, potem dołączyły Starachowice, Mińsk Mazowiecki, Nowy Sącz i inne.
Ale w życiu naprawdę nie ma nic za darmo i likwidacja biletów niesie za sobą poważne konsekwencje. Albo trzeba zmniejszyć liczbę kursów, co oczywiście byłoby bardzo niepopularne wśród mieszkańców, albo lukę uzupełnić z miejskiego budżetu, zwiększając dotację do transportu. Tzw. darmowa komunikacja oznacza po prostu, że całość, a nie jak dotąd tylko część jej kosztów, pokrywają solidarnie wszyscy podatnicy. Lokalni włodarze zapewniają jednak, że warto, bo po pierwsze, to ulga dla pasażerów, a po wtóre, ekologia: bezpłatne przejazdy mają zachęcić do przesiadki z aut do autobusów.
Jest też motyw polityczny: to oczywiście metoda autopromocji burmistrza czy prezydenta, a bezpłatne autobusy mają pomóc w wygraniu kolejnych wyborów. Z bezpłatnej komunikacji swój znak rozpoznawczy w ostatniej kampanii próbowali uczynić Bezpartyjni Samorządowcy. Poza tym część gmin liczy, że w ten sposób zachęci większą liczbę mieszkańców do meldowania się i rozliczania u siebie podatku. To dlatego najczęściej komunikacja jest bezpłatna, ale wcale nie dla wszystkich. Żeby korzystać z przejazdów bez biletu, trzeba posiadać specjalną kartę mieszkańca. A ta z kolei przysługuje tylko zameldowanym, którzy dodatkowo udowodnią, pokazując swój ostatni PIT, że część ich podatku trafia do lokalnej kasy. Turyści, którzy tegoroczne ferie zimowe zamierzają spędzić w Zakopanem, nie powinni zatem liczyć, że pojadą tamtejszą komunikacją miejską za darmo.