Wdech z wydechem
Strefy czystego transportu: obalamy mity. Miasta się boją, prawica broni kopcących aut
Szefowa warszawskiego PiS Małgorzata Gosiewska nazywa takie czyste strefy strefami wykluczenia mieszkańców, a wtóruje jej kandydat tej partii na prezydenta stolicy Tobiasz Bocheński. Posłowie Konfederacji mówią o segregacji ekonomicznej czy dyskryminacji uboższych, których nie stać na lepszy pojazd, i straszą, że to początek zakazu używania samochodów spalinowych. A ultrakonserwatywne Ordo Iuris próbuje blokować konsultacje i wykorzystywać każdą drogę prawną, aby zablokować miejskie uchwały.
Na ironię zakrawa fakt, że organizacje i partie mające na sztandarach wartości chrześcijańskie nie popierają prób ochrony ludzkiego zdrowia i życia. Jednak kalkulacja polityczna okazuje się ważniejsza. Prawica przed wyborami samorządowymi w dużych miastach znalazła dla siebie wdzięczny temat: walkę ze strefami czystego transportu, dzięki którym z przynajmniej niektórych ulic miałyby zniknąć najstarsze i najbardziej trujące pojazdy, głównie wiekowe diesle. To biedniejsi kierowcy mają pomóc kandydatom Konfederacji czy PiS w szukaniu głosów tam, gdzie większość mieszkańców ma poglądy progresywne, a prawicy nie lubi.
Granice stref
Jeszcze niedawno wydawało się, że w połowie tego roku powstaną pierwsze strefy w Krakowie i Warszawie. Zaawansowane konsultacje prowadzi Wrocław, ale tam nowe przepisy miałyby wejść w życie dopiero w przyszłym roku. Jednak w styczniu przeciwnicy takich stref mogli świętować dość nieoczekiwane zwycięstwo. Krakowski sąd administracyjny przychylił się do skargi złożonej jeszcze przez wojewodę z PiS i unieważnił uchwałę Rady Miasta. Uznał, że chociaż chciała ona wprowadzić strefę praktycznie w całym mieście, to nie określiła precyzyjnie jej granic. Jednak nie wszyscy przeciwnicy nowych przepisów są zadowoleni.
– Niestety, sąd uznał co prawda argumentację wojewody, ale jednocześnie stwierdził, że sami mieszkańcy nie mogą zaskarżać takich uchwał.