Taki model obowiązywał w Polsce przez krótki czas 20 lat temu, gdy telefonia komórkowa dopiero raczkowała, a szumiące aparaty Centertela mieściły się w walizce. Na początku lat 90. płaciło się nie tylko, gdy do kogoś dzwoniliśmy, ale również wtedy, gdy do nas dzwoniono. Wraz z upowszechnieniem się nowoczesnych sieci GSM taki model rozliczania został zastąpiony przez bardziej przyjazny i obowiązujący dziś w całej Europie – do rachunku wliczają nam tylko te rozmowy, które sami wykonujemy. Trudno sobie wyobrazić, aby to miało się zmienić. – Koń przyciśnięty do muru zaczyna kopać i gryźć – ostrzega jednak Grażyna Piotrowska-Oliwa, prezes sieci telefonii komórkowej Orange.
Koniem w tej metaforze są europejskie sieci telefonii komórkowych. Przyciskającym – Komisja Europejska oraz lokalni regulatorzy rynków telekomunikacyjnych (u nas jest to Urząd Komunikacji Elektronicznej). Ścianą – stawki za minutę połączenia, które za pomocą decyzji administracyjnych będą przez regulatorów obniżane.
Do tej pory w Europie komórkowcy trzymani byli pod kloszem – jako branża przyszłości i naturalna przeciwwaga dla monopoli sieci stacjonarnych. Jednak w wielu krajach dwaj, trzej operatorzy zdominowali rynek na tyle, że zaczęli narzucać ceny i blokować rozwój konkurencji. Na przykład w Polsce wytworzył się tzw. oligopol trzech firm: Ery, Orange i Plusa, który dopiero teraz usiłują nadgryzać Play oraz operatorzy wirtualni. Dlatego okres ochronny dla najsilniejszych powoli się kończy.
W 2007 r. operatorzy przeżyli już jedno starcie z regulatorami i władzami UE w związku ze skandalicznie wysokimi cenami rozmów międzynarodowych (roamingu).