Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Demony kryzysu

Fot. voobie, Flickr, CC by SA Fot. voobie, Flickr, CC by SA
Gdy inni spekulują na giełdach, my pospekulujmy, kto może politycznie zyskać, a kto stracić na gospodarczym krachu.

 

Można odnieść wrażenie, że sprawiedliwości stało się zadość. A raczej Prawu i Sprawiedliwości. Partia Jarosława Kaczyńskiego oddała władzę w warunkach koniunktury gospodarczej, a teraz Platforma, która wówczas przejęła ster rządów, boryka się z niezawinionym przez siebie kryzysem. Przyszłe rozstrzygnięcia w polskiej polityce zależeć będą od tego, który morał z tej historii jest prawdziwy. Czy ten, że Polacy dokonują politycznych wyborów, nie odnosząc się wcale do sytuacji gospodarczej kraju (a bardziej do stylu rządzenia)? A może ten, że dokonują ich przede wszystkim żywiołowo i jak tylko odczują poważnie skutki kryzysu, wymienią władzę?

PiS liczy, że lepiej namiętności polityczne Polaków wyraża ten drugi morał. Dlatego atakuje rząd, bez skrupułów obwiniając go o wszystkie kłopoty polskiej gospodarki i ogłasza „zwrot gospodarczy” w programie partii. Trudno ocenić, jak bardzo Polacy są namiętni, a jak bardzo racjonalni, ale PiS ma chyba jasne zdanie w tej sprawie, skoro podczas hucznego kongresu tak niewiele mówiono o konkretach programu gospodarczego partii. Na brak treści za hasłami jest bowiem wypróbowany sposób: zmiana wizerunku. Cel zamierzano osiągnąć najprostszymi metodami. Inteligencji i wielkomiejskiej Polsce powiedzieć, choćby przez zęby, przepraszam. Młodego wyborcę przyciągnąć, pokazując mu kilka młodych twarzy zza pleców prezesa. Niestety towarzyszący Kaczyńskiemu podczas przemówienia na kongresie chór przysypiającej młodzieży przypominał bardziej aktyw ZMP, a postawienie na samą obietnicę „zmiany”, „nowoczesności”, „fachowości” może Kaczyńskiemu nie przynieść takich łatwych korzyści, bowiem w tej amerykańskiej analogii Kaczyński wciąż jest raczej znienawidzonym przez większość Bushem niż sympatycznym Obamą.

Ogólna słuszność

Ale prawdziwe kłopoty zaczęły się dopiero, gdy Kaczyński zdecydował się jednak w swoim przemówieniu powiedzieć więcej na tematy gospodarcze. Mogliśmy się dowiedzieć, że mamy „w Polsce brak innowacji, brak popytu i podaży”. Jarosław Kaczyński jeszcze jako premier wyznał w „Faktach” TVN: „Robimy dla Polski dużo, bardzo dużo... aż trudno wymienić”, i na kongresie postanowił trzymać się tej maksymy, przynajmniej w odniesieniu do gospodarki. Dalej już zaczęło prezesa ściągać w stronę starej retoryki o „układzie”, o „brudnych sieciach”, o „likwidacji sfery uprzywilejowanej”, o „prawie do prawdy”.

Wygląda na to, jakby PiS wahał się, czy przyjąć nowy kierunek – ale wówczas należałoby zaproponować alternatywną wizję polityki gospodarczej w czasach kryzysu, czy jednak postawić na stary język, który miałby przynieść jeszcze raz efekt, kiedy ludzie odczują skutki kryzysu. Uruchomiłby stare emocje, które pożywiłyby się ekonomicznymi kłopotami. Wiele wskazuje na ten drugi wariant.

A przecież, przypomnijmy, pierwsze sygnały wyjścia partii Jarosława Kaczyńskiego z marazmu wyglądały obiecująco. Na początku stycznia ogłoszono antykryzysowy program PiS, który powszechnie odebrano jako merytoryczny, choć rząd go zlekceważył, a większość ekonomistów skrytykowała. Proponowano zwiększenie deficytu budżetowego z 18 do 25 mld zł, stymulowanie rozwoju budownictwa poprzez zagwarantowanie przez Skarb Państwa części wkładu własnego potrzebnego na zakup mieszkania oraz wprowadzenie programu pozwalającego na rozwój budownictwa komunalnego. W programie znalazły się także pomysły pomocy firmom w utrzymaniu zatrudnienia poprzez ulgi w opłatach na Fundusz Pracy i wprowadzenie innych warunków preferencyjnych dla firm, m.in. złagodzenia przepisów umożliwiających rozłożenie na raty płatności na ZUS. PiS chciał także obniżenia VAT na żywność z 7 do 6 proc. oraz przywrócenia możliwości wyboru pomiędzy emeryturą z OFE i ZUS.

Spodziewano się, że kongres PiS uszczegółowi program antykryzysowy, precyzyjnie wytknie wady polityki gospodarczej rządu i będzie dalszą inwestycją w trzy panie polityczki, które – gdyby tylko mogły i chciały – z nadwyżką zastąpiłyby wszystkie straty osobowe PiS z ostatnich lat. Tak się jednak nie stało. Wiele wskazuje na to, że Jarosław Kaczyński chce postawić jeszcze raz na starą sztuczkę prawicowych populistów we wszystkich krajach, czyli sublimowanie frustracji o podłożu ekonomicznym w narodowo-konserwatywne seanse nienawiści do obcych i uwielbienia dla „naszych”. Nasilające się protesty brytyjskich robotników skierowane przeciw imigrantom dowodzą, że ta populistyczna alchemia wciąż może działać.

Konkurencyjne ugrupowanie opozycyjne, czyli Sojusz Lewicy Demokratycznej, ugrzęzło na etapie wymyślania programu antykryzysowego, bo zaabsorbowane jest głównie problemem przywództwa we własnej partii. Co gorsza, żaden z dwóch konkurujących pomysłów na uprawianie polityki przez Sojusz nie nadaje się do sformułowania alternatywy dla PO.

Pierwszy, reprezentowany przez Grzegorza Napieralskiego, czyli gra do wewnątrz partii na sentymentach peerelowskich i obronie życiorysów, wysyła partię na wcześniejszą emeryturę. Zaś ogłaszanie kolejnego w historii Sojuszu „zwrotu w lewo” równoważy się z drugim trendem w partii – do bycia ogólnie słusznym.

Dziś jednak „ogólną słuszność” wyznacza PO i nie da się w ten sposób od niej odróżnić. Gdy polityczne wahadło przemieszcza się między PiS a PO, pragmatyczne trzymanie się środka to za mało, aby przyciągnąć uwagę Polaków i zdobyć ich poparcie. Problem ten dziedziczy po SLD Dariusz Rosati i jego ugrupowanie (?) środowisko (?) komitet wyborczy (?). Doprawdy trudno sobie wyobrazić, jaką ekonomiczną alternatywę dla rządu Tuska miałby nagle przedstawić podobnie do niego myślący Rosati.

Pod prąd 

Tymczasem okazja dla lewicy jest niepowtarzalna. Rząd Tuska i Rostowskiego prowadzi politykę, którą właściwie należałoby nazwać prokryzysową. Gdy w innych państwach rząd pompuje gospodarkę pakietami antykryzysowymi, Tusk każe ministrom ciąć resortowe wydatki o 20 mld, czyli o 10 proc. Sztywne trzymanie się założonego poziomu deficytu ograniczy i tak gasnący popyt w gospodarce. Gdyby jeszcze przeprowadzona za rządów PiS reforma podatkowa wzmacniała biedniejszych, a nie bogatszych, rząd mógłby zakładać, że skutki restrykcyjnej polityki fiskalnej zostaną zrekompensowane rosnącą konsumpcją. Ale byli płatnicy znad trzeciego progu raczej zaoszczędzą uzyskane z reformy pieniądze.

Dodajmy do tego, że sygnały płynące ze świata i najważniejszych instytucji gospodarczych jednoznacznie wskazują na ekspansywną politykę fiskalną jako na główny instrument walki z kryzysem. Także dla Polski. Zaleca jej to nawet Międzynarodowy Fundusz Walutowy, zatrudniający raczej konserwatywnych ekonomistów.

Prognozowana średnia deficytu w państwach UE to 4,4 proc., czyli znacznie więcej niż u nas. Przy tej okazji warto zauważyć, że gdyby nie tylko złotówka, ale i samo euro chciało dziś przystąpić do eurolandu, nie spełniłoby wymaganych kryteriów. W tej sytuacji uparte forsowanie pomysłu wejścia do systemu ERM2 w tym roku, żeby w 2012 przyjąć euro, to zupełnie niepraktyczny dogmatyzm.

Rząd postępuje więc bardzo ryzykownie i może ponieść surowe tego konsekwencje, gdy Polacy odczują skutki kryzysu i zaniechań polskich władz. Wówczas może pojawić się społeczny gniew. Jeśli będzie naprawdę bardzo źle, ludzie mogą uświadomić sobie, jak niesprawiedliwe są dysproporcje w szansach życiowych. Dziś utrudnia to jeden z efektów neoliberalnych przemian, który polega na zaniku doświadczenia zbiorowego – sprywatyzowaniu problemów społecznych. Silny kryzys może być doświadczeniem rozstrzygającym i skierować społeczeństwo albo przeciwko samej demokracji, albo w stronę własnego upodmiotowienia. Platforma może w ten sposób zostać ukarana zbiorowo, nie tylko za własne błędy, ale za całą liberalną w duchu transformację, nawet jeśli nie będzie to sprawiedliwe – to taki późny rachunek.

Można dziś odnieść wrażenie, że system (polityczny, medialny i ekspercki) stracił zdolność samoobserwacji. Media i politycy koncentrują się niemal wyłącznie na zarządzaniu emocjami. Nie sposób skutecznie wyartykułować alternatywnego głosu w sprawie polityki gospodarczej. Ba! Rząd nie czuje się nawet zmuszony wyjaśnić całościowo swojej polityki. Poznajemy z marszu pojedyncze elementy.

Najważniejsze: opozycyjność 

Prawdziwym dramatem polskiej demokracji jest to, że przez dwadzieścia lat od odzyskania suwerenności nie powstała prawdziwa opozycja, która byłaby w stanie wyrazić niezadowolenie społeczeństwa i przetransformować je w niepopulistyczną obronę jego interesów. To zawsze władza za władzą przegrywały z kretesem, a nie wygrywała opozycja. Ona przychodziła na gotowe zgliszcza.

Wszystkie kolejne opozycje wobec neoliberalnego kursu miały pozorny charakter i reprodukowały status quo. Neoliberalna transformacja tworzyła swoich bezpiecznych przeciwników (drąc się oczywiście wniebogłosy, że to komuniści albo faszyści), którzy, jak tylko dochodzili do władzy, to mogli mieszać we wszystkim (od lustracji po lektury szkolne), ale gospodarczego kursu nie zmieniali, bo się bali, ekonomii nie czuli na tyle dobrze, aby pokusić się o oryginalne rozwiązania. Tak było z SLD i tak było z PiS. Być może najwyraźniej widać to teraz. Przecież najważniejsze reformy podjęte przez PO – reforma podatkowa, ograniczenie pomostówek i projekt przekształcenia szpitali w spółki Skarbu Państwa – to są stare pomysły PiS, który dziś je... krytykuje. Opozycyjność stała się ważniejsza od lojalności wobec własnego programu.

Mirosław Czech długo może jeszcze lać w „Gazecie Wyborczej” krokodyle łzy, że nie ma polskiej lewicy, która zamortyzowałaby doświadczenie kryzysu, dopóki nie zrozumie, że nie stworzono na nią miejsca w zbiorowej świadomości. Dopóki ten stan będzie trwał, kryzys będzie wzmacniał populizm, a nie lewicę. Na kryzysie politycznie nie wygra ten, kto będzie miał rzeczywiste recepty na jego złagodzenie, ale ten, kto skuteczniej przestraszy i wypuści skuteczniejsze demony. Kiedy nie wiadomo, co zaproponować, najlepiej wskazać winnych. Komu to się uda, ten kryzys politycznie wygra.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną