Bunt przeciwko mBankowi dojrzewał już w grudniu. A bank sam się o niego prosił. Jako pionier polskiej bankowości internetowej zawsze miał ambicję integrowania klientów. Wokół mBanku tworzone były nietypowe instytucje społecznościowe jak np. mRada, składająca się z grupy klientów konsultujących decyzje banku. Niemal od początku w sieci działa bankowe forum, a od ponad roku jest też blog. Klienci mogą więc do woli dyskutować z pracownikami banku i między sobą, co też chętnie czynią. To właśnie tu pierwsi buntownicy zaczęli się skrzykiwać i organizować.
Poszło o oprocentowanie kredytów hipotecznych we frankach szwajcarskich zaciągniętych do połowy 2006 r. To był w owym czasie jeden z najatrakcyjniejszych kredytów na rynku. Miał tylko jeden drobny haczyk, na który mało kto zwracał uwagę: o wysokości oprocentowania kredytu decyduje zarząd banku.
W 2006 r. mBank zaczął udzielać kredytów hipotecznych we frankach, stosując prostszą zasadę – oprocentowanie to stopa trzymiesięcznego LIBOR (oprocentowanie kredytów na londyńskim rynku międzybankowym) plus stała marża banku. Ci ze starego portfela kredytowego nie mieli czego zazdrościć. W ich przypadku oprocentowanie było wciąż korzystniejsze. Dlatego kiedy bank oferował im przejście na nowe zasady, rzadko z tego korzystali. Gdy po każdej podwyżce stóp procentowych w Szwajcarii dostawali zawiadomienie z banku o wzroście oprocentowania kredytów, znosili to ze spokojem. Umacniający się złoty ratował sytuację. Ale przyszedł kryzys, złoty zaczął słabnąć, a raty rosnąć. Jedyna nadzieja płynęła ze Szwajcarii, gdzie obniżano stopy procentowe. Klienci wyglądali więc zawiadomień z banku o obniżce oprocentowania kredytów. A tu cisza. Na forum i blogu zaczęło się sarkanie i pytania: kiedy wreszcie będzie obniżka?
Bank odpowiedział im wykładem „Jak zrozumieć franka?