Niechęć Platformy Obywatelskiej do desygnowania twarzy gospodarki wynikała z trzech powodów. Po pierwsze – z jej liberalnych przekonań, że im mniej państwa w państwie, tym lepiej. Gospodarką nie trzeba więc sterować, wystarczy jej nie przeszkadzać. Dlatego jednym z haseł, pod którymi koalicja PO-PSL obejmowała władzę, stała się walka z krępującymi biznes przepisami. Zdecydowano się ją prowadzić na dwóch frontach. W Ministerstwie Gospodarki, gdzie za poprawianie złego prawa zabrał się wiceminister Adam Szejnfeld, oraz w sejmowej komisji Przyjazne Państwo, do niedawna kierowanej przez Janusza Palikota. Obaj panowie mieli uporać się z tym, czemu nie dał rady Leszek Balcerowicz, który jako wicepremier rządu AWS-UW powołał międzyresortowy zespół do odbiurokratyzowania gospodarki.
Drugi powód wynikał z uczestnictwa Polski w Unii Europejskiej. Donald Tusk uznał, iż poprzednia struktura, gdzie resorty gospodarcze spinał odpowiedzialny za nie wicepremier, zwykle pełniący jednocześnie funkcję ministra finansów (w koalicji AWS-UW był to Leszek Balcerowicz, w rządach SLD-PSL najpierw Grzegorz Kołodko, potem Jerzy Hausner), już się przeżyła. Coraz więcej decyzji istotnych dla gospodarki kraju zapada bowiem już nie w Warszawie, ale w Brukseli, gdzie twarzą polskiej gospodarki staje się, siłą rzeczy, sam premier.
To on podejmuje decyzje, mając na podorędziu merytorycznego ministra. Chcąc skutecznie zabiegać o sprawy kraju, szef rządu musi się więc sam douczyć ekonomii. W tych sprawach autorytetem dla premiera jest od dawna Jan Krzysztof Bielecki, współzałożyciel KLD. To on podpowiedział mu Jacka Rostowskiego jako najlepszego kandydata na ministra finansów.