We wtorek rząd, tak jak zapowiadał, przyjął projekt nowelizacji tegorocznego budżetu. Przy tej okazji niczym nas nie zaskoczył. Planowane przychody obciął o 30 mld złotych, wydatki, na raty, zmniejszył o 21 miliardów złotych. W efekcie tegoroczny deficyt budżetowy wzrośnie z 18,2 do 27,2 mld złotych, grubo przekraczając, w stosunku do PKB, dopuszczalne w Unii normy. Co więcej i tak nie ma gwarancji, że ta pierwsza nowelizacja wystarczy. Jak źle pójdzie i kryzys się nasili (na razie na szczęście nie ma takich objawów), doczekamy się powtórki z rozrywki. A dwóch nowelizacji w jednym roku nigdy jeszcze w Polsce nie było.
Nadwerężone przez kryzys finanse państwa będziemy teraz równoważyć przez kilka lat. Ucierpią niemal wszyscy, biedni i bogaci, bo zasypywanie dziury budżetowej tak naprawdę dopiero się zacznie. W przyszłym roku dzisiejsze, niemałe problemy zostaną tylko wyostrzone. Rząd znowu będzie oszczędzał na wszystkim, próbował podnieść niektóre podatki i szukał, zapewne bez powodzenia, politycznych sojuszników do tych operacji. Jednocześnie jest bardzo prawdopodobne, że szykując najbliższej jesieni przyszłoroczny budżet ograniczy się do standardowych, można by wręcz powiedzieć technicznych ruchów, a niezbędne reformy finansów publicznych (np. KRUS) zostawi na później. Jako wymówkę ma zawsze argument, że urzędujący prezydent zawetuje co śmielsze ustawy. Na większe i ważne zmiany musimy więc znowu czekać.