Co się stało?
Pierwsza i chyba najbliższa prawdy odpowiedź jest taka, że po prostu w rekordowym 2011 r. cena kruszcu została wywindowana do niespotykanego i nieracjonalnego poziomu (w absolutnym szczycie było to ponad 1920 dol. za uncję!). Od tego czasu, z krótkimi przerwami, trwa korekta, bo część ówczesnych założeń dotyczących światowej gospodarki i poczynań najważniejszych graczy na tym rynku okazała się błędna. Dla jednych to tylko pouczająca lekcja ekonomii, dla innych całkiem duże i wymierne straty.
Na początku obecnej dekady nie brakowało ekonomistów utrzymujących, że gigantyczne pożyczki dla zagrożonego sektora finansowego wypłacane z kas banków centralnych i rządów, równoległe obniżki głównych stóp procentowych i niestandardowe metody podtrzymywania gasnącej koniunktury (tzw. quantitative easing) wspólnie sprawią, że stopniowy wzrost inflacji w perspektywie kilku lat będzie nieunikniony. Zakładano, że pieniądze wpompowane w system finansowy, najpierw w USA, a potem w wielu kluczowych krajach Unii Europejskiej, wypłyną na rynek w postaci kredytów, zacznie rosnąć popyt, produkcja, inwestycje, poprawi się koniunktura i to na tyle, że wróci, jak zwykle przy takich okazjach, wysoka inflacja (przed którą dobrze zabezpieczyć się inwestycjami w złoto). Tymczasem nic takiego się nie stało.
Owszem, pieniądze z akcji ratunkowej poprawiły wyraźnie bilanse banków, ale tylko nikła ich część faktycznie trafiła do pożyczkobiorców. Większość prywatnych instytucji finansowych odrobiła lekcję z przyczyn kryzysu: ostrożniej i nie każdemu pożyczały. Zmieniła się też część przepisów dotyczących nadzoru bankowego.