[Tekst ukazał się w POLITYCE 17 maja 2016 roku]
O „martwych kontach”, czyli rachunkach bankowych, maklerskich, ubezpieczeniowych i emerytalnych, które zostały nagle bez właścicieli, dyskusja w Polsce trwa od dłuższego czasu. Tym większe wzbudza emocje, że nie wiadomo, ile ich jest i o jak wielkich sumach mowa. Komisja Nadzoru Finansowego i Związek Banków Polskich nie mają na ten temat danych, same banki takich informacji nie ujawniają. Pozostają więc tylko domysły.
Czym są „martwe konta”?
Były prezes Komisji Nadzoru Finansowego Stanisław Kluza ocenił np., że nieujawnione spadkobiercom rachunki bankowe pozostawia każdego roku około 1 proc. zmarłych Polaków (3,8 tys. osób). Przez lata na tych kontach mogło uzbierać się około 1 mld zł. Inni finansiści podawali już jednak liczby kilkukrotnie wyższe, do których z kolei ZBP odnosił się sceptycznie. Do tego trzeba by jeszcze dodać pieniądze pozostawione w innych instytucjach finansowych: otwartych funduszach emerytalnych, funduszach inwestycyjnych, biurach maklerskich, firmach ubezpieczeniowych. Są wreszcie rachunki od dawna nieużywane, bo właściciel o nich zapomniał, albo – co zdarza się częściej – wyjechał na saksy lub po prostu wyemigrował. Takich uśpionych kont może być nawet kilkaset tysięcy, a na nich mogą leżeć kolejne miliardy. W sumie to spora górka pieniędzy szacowana czasem aż na 15 mld zł.
Jak ktoś jest zapominalski albo porzuca w banku pieniądze – jego sprawa. Gorzej z „martwymi kontami”. Zdarza się, że spadkobiercy mają z ich lokalizacją naprawdę duży kłopot. Dysponując nawet wydanym już postanowieniem sądu o stwierdzeniu nabycia spadku lub notarialnym aktem poświadczającym prawo do dziedziczenia, bez znajomości nazw banków i numerów kont trafiają na trudny do sforsowania mur.