Narzekania na demokrację mają historię równie zamierzchłą jak sama jej idea. Narzekania niczego jednak nie załatwią, toteż James Fishkin, politolog z Teksasu, obecnie profesor Stanford University, postanowił podjąć konstruktywne działania dla poprawy funkcjonowania tego „najmniej złego ze wszystkich fatalnych systemów politycznych”. Od ponad dziesięciu lat Fishkin i jego koledzy eksperymentują z tzw. wyborami obradującymi (deliberative polls), w czasie których wyselekcjonowana reprezentatywna grupa przeciętnych wyborców (w liczbie 200–500) zbiera się na kilka dni, by przedyskutować wybrane kwestie i przepytać zaproszonych ekspertów. Organizatorzy tych sejmików proszą uczestników o wyrażenie swych opinii przed i po zakończeniu debat, a następnie sprawdzają stopień oświecenia osiągnięty w wyniku takiej dyskusji (o demokracji deliberatywnej szerzej pisał dr Radosław Markowski w „Niezbędniku inteligenta”, dodatku do POLITYKI 50/04 r.).
Fishkin twierdzi, że takie debaty prowadzą do otwarcia umysłów, że niektórzy wyborcy modyfikują swe stanowiska, a przede wszystkim, że nawet ludzie stosunkowo słabo wykształceni i niezamożni są w stanie pojąć skomplikowane problemy polityczne i podjąć w ich sprawie rozważną, często kompromisową, decyzję.
Na badania Fishkina powołuje się w swej wydanej niedawno książce „Mądrość tłumów” (The Wisdom of Crowds) publicysta ekonomiczny z „New Yorkera” James Surowiecki. Generalnie zgadza się on, że prosty człowiek z ulicy – a mówiąc ściśle, wielu prostych ludzi z ulicy podejmujących decyzje w sposób niezależny, lecz skoordynowany – zdolny jest do wykazania zaskakującej mądrości.