Barbara Pietkiewicz: – Tarocistka to zawód?
Joanna Stawińska: – Skończyłam lingwistykę stosowaną na Uniwersytecie Warszawskim, pracowałam w handlu zagranicznym, także jako tłumaczka kabinowa. Ale od 20 lat stawiam tarota.
Można się tego nauczyć?
Istotne jest to, kto się nim posługuje. Nie wszyscy, którzy znają znaczenie tych kart, potrafią odczytać ich przesłanie, nawet jeśli mają z tarotem do czynienia od lat. To umiejętność, którą się ma lub nie. I choć istnieją kursy i szkoły dla tarocistów, żadne dyplomy jej nie zastąpią. We właściwych rękach jest jak swoisty aparat rentgenowski prześwietlający człowieka, który zwrócił się do kart z pytaniem.
Można jakoś ustawić ten rentgen?
I tak pokazuje to, co chce. Karty układają się w nim czasem w zupełnie inną historię niż ta, z którą ktoś do mnie przyszedł. I okazuje się, że ta inna jest znacznie od tamtej ważniejsza, bo to ona zdecyduje o dalszym życiu.
I ten ktoś musi dać pierwszeństwo ważniejszej?
Tarot tym się różni od wróżenia, że pokazuje opcje. I konsekwencje związane z wyborami którejś z opcji. I warunki. Spełni się pani w życiu to i to, jeśli to i to na drodze do spełnienia pani wykona.
A jeśli człowiek wie, jakiego chce i pragnie dokonać wyboru, po co
do pani przychodzi?
Często potrzebuje potwierdzenia. Chce, żeby go ktoś klepnął w ramię: tak jest, rób to. Brałam już udział w decyzjach o prywatyzacji dużych zakładów państwowych, w decyzjach związanych z pracą w Sejmie, żeby wymienić tylko te, których by się pani nie domyśliła.
Dziennikarze też przychodzą?
Aktorzy i dziennikarze to grupy, które chyba najbardziej potrzebują wsparcia, choć publicznie nigdy się do tego nie przyznają.