Ludzie zaplątują się wszędzie
Polacy w górach. Ludzie zaplątują się wszędzie
[Artykuł ukazał się w Tygodniku POLITYKA w czerwcu 2010 r.]
***
Sławomir Mizerski: – Ratownik w Tatrach pracy ma dużo?
Jan Krzysztof: – W całych Tatrach jest rocznie dwa i pół miliona wejść, interweniujemy ok. 400 razy, nie licząc akcji na stokach narciarskich. Ginie 10–20 osób. Latem w ciągu dnia bywa w Tatrach do 30 tys. osób, mniej więcej tyle mieszkańców ma Zakopane. Ale my interweniujemy o wiele rzadziej niż zakopiańskie pogotowie ratunkowe. Można więc powiedzieć, że w Tatrach jest bezpieczniej niż w Zakopanem.
Kiedy te góry są najbardziej niebezpieczne?
Więcej wypadków niż w pełnej zimie jest na przełomie maja i czerwca. W żlebach wciąż zalega dużo śniegu, a ludzie są do tego nieprzygotowani, nie mają podstawowego sprzętu, np. raków, bo na dole już prawie lato. Tatry są górami przygotowanymi do chodzenia może nawet zbyt dobrze, nawet niewprawni turyści mogą wyjść wysoko. No i spadają zazwyczaj, bo wchodzą na zlodowaciały śnieg. W tym sezonie było osiem wypadków śmiertelnych w lawinach. Dużo. To typowe dla zimy takiej jak ostatnia, gdy w górach jest mało śniegu. Warunki wydają się wtedy przyjazne, a góry – dostępne, ale to tylko złudzenie. Pokrywa śnieżna jest niestabilna, niebezpieczeństwo uruchomienia lawiny typu deska śnieżna – duże. W 95 proc. wypadków lawinę uruchamiają ofiary samą swoją obecnością.
Ta ósemka, która zginęła, to byli doświadczeni turyści?
Nie było wśród nich nikogo z choćby podstawowym wyposażeniem, np. sondą, detektorem lawinowym, łopatką. A pchali się wysoko.
To znaczy?
Kilkanaście lat temu wyjście w grudniu czy styczniu na Rysy to była rzadkość.