Zostaje strach przed piwnicą
Zasypani górnicy w Chile: wywiad z ratownikiem
Jan Dziadul: – Dlaczego pierwsza prośba 33 górników chilijskich, po 17 dniach pobytu pod ziemią, dotyczyła dostarczenia im szczoteczek do zębów?
Jacek Wicher: – Po tylu dniach pobytu w czeluściach pewnych zachowań nie da się w sposób racjonalny wytłumaczyć. Może w tym momencie wierzyli, że ratunek jest już na wyciągnięcie ręki i niebawem będą ściskać się z rodzinami. Po nawiązaniu kontaktu z odciętymi górnikami zwykle pytamy ich o zdrowie i nazwiska osób w miejscu zawału. Pytamy również, czego w tej chwili najbardziej potrzebują. W odpowiedziach ukryty jest często stan ich emocji. W 1991 r. zawał stropu uwięził w kopalni Emaswati w RPA 26 górników. Kiedy nawiązano z nimi łączność, zapytano, czy mają jakieś specjalne życzenia. „Tak, przyślijcie po dwie kobiety na każdego”. Kierujący akcją dowiedzieli się więc, że stan psychiczny i fizyczny górników jest dobry.
Pod koniec 1999 r. prowadziliśmy akcję ratunkową w kopalni Kazimierz-Juliusz w Sosnowcu. Po trzech dobach ratownicy przewiercili kilkudziesięciometrowy zawał. Na świdrze przepchano kartkę i długopis. Z drugiej strony odpisano: „Jest nas dwóch. Nic nam nie jest, podajcie nam obojętnie co. Kończy nam się światło”. To „obojętnie co” też było sygnałem, że górnicy są w dobrej formie.
W kopalni San José wybuchła euforia, odśpiewano nawet hymn narodowy. Ale wcześniej eksperci przygotowywali chilijską opinię publiczną na najgorsze.
Na szczęście uwięzieni górnicy nie byli tego świadomi. Dzisiaj wiemy, że są dobrze zorganizowani i zgodzili się poddać rozkazom jednej osoby. To nie jest takie oczywiste w sytuacji zagrożenia. Mogły wybuchnąć kłótnie co do rozdziału żywności lub co do sposobu sygnalizowania obecności.