„Ten żyje, kto pije” – uznał polski barokowy poeta Wespazjan Kochowski, gdzieś pomiędzy tworzeniem poezji patriotycznej i religijnej, które były jego specjalnością. Była to najwyraźniej nasza odpowiedź na wcześniejsze o kilka lat stwierdzenie Kartezjusza „Myślę, więc jestem”. Ale tylko to drugie papież umieścił w XVII w. w Indeksie Ksiąg Zakazanych.
Wszystko wskazuje na to, że po raz pierwszy człowiek upił się jeszcze w epoce kamiennej, spożywając przypadkowo sfermentowany miód. Potem zaczął sam wytwarzać piwo, wino, a wreszcie wódkę. Nie był już trzeźwy, budując kulturę egipską, grecką, a wreszcie chrześcijańską. „W Nowym Testamencie Jezus zaaprobował spożywanie alkoholu” – przypomina prof. Bert L. Vallee z Harvardu. Dlaczego? Bo cud w Kanie Galilejskiej to nic innego jak symbol przewagi alkoholu nad wodą. Często brudną, zanieczyszczoną – zdrowiej było pić alkohol. Wielokrotnie próbowano się nim nawet leczyć, na przykład w czasie wielkiej epidemii dżumy w XIV w. Okazał się wówczas kompletnie bezskuteczny, ale przynosił ulgę.
Choroby rozprzestrzeniały się między innymi przez to, że nie potrafiliśmy skutecznie oczyszczać wody pitnej. I zapewne nie bez przyczyny pomysły na całkowite zakazy picia alkoholu zaczęły się pojawiać dopiero po tym, jak nauczyliśmy się na przemysłową skalę kontrolować czystość wody.
W sztuce alkohol lał się zawsze strumieniami. Literatura ma swoją tradycję pisania o piciu – od François Villona kiedyś, po Charlesa Bukowskiego w XX w. „Na tym polega kłopot z piciem, pomyślałem, nalewając sobie drinka. Gdy wydarzy się coś złego, pijesz, żeby zapomnieć.