Społeczeństwo

Filmy w głowie

W psychiatryku kręcą. Film

Maciej Niemczynowicz / Materiały prywatne
Elizie przyśniło się, że człowiek uciekł ze szpitala, ale potem wrócił, bo to było jedyne miejsce w życiu, gdzie na niego czekali. Z tego snu powstał prawdziwy scenariusz.
Maciej Niemczynowicz/Materiały prywatne

Eliza

Kiedy była mała, wlazła na płot, rozpostarła ręce i uniosła się w powietrzu. Potem już wiedziała, że większość ludzi nie umie latać i zazdrości latającym. Żeby nie rzucać się w oczy, Eliza przeniosła swoją umiejętność do snu, była szczęśliwa, ale tam też ją wytropili, sprowadzili w dół. W sali stało kilka łóżek, tabletki mgliły widok, strachu nie likwidowały, ciężkie pacjentki biegały korytarzem szurając.

Eliza, sekretarka po kursach, uciekła ze szpitala psychiatrycznego w Choroszczy, w piżamie wybiegła na łąkę, na której opalał się jakiś człowiek. Zapytał: pani uciekła? Odpowiedziała, że ma przepustkę, biegła zastanawiając się dokąd, chciało jej się pić, zapukała do jakiegoś domu, wyszła uśmiechnięta siostra przełożona, zaprosiła do środka na ciasto. Odwiozła Elizę na oddział.

Jesienią przyjechali do szpitala dwaj filmowcy z Bielska Podlaskiego robić warsztaty artoterapeutyczne, Eliza opowiedziała im ucieczkę jako pomysł na scenariusz. I jako sen, choć wiadomo, że za pierwszym pobytem uciekała z Choroszczy naprawdę.

Maciek

Uczył się w liceum medycznym, w Choroszczy miał praktyki. Taki tam długowłosy gitarzysta domowy w poszukiwaniu melodii do piosenek. Pamięta: siedział przy łóżku spiętego pasami pana Mariana, strzepywał popiół z jego papierosa. Pacjent Marian, gdy mu odeszła gwałtowność, chwalił, że młody spokojny i ma serce do ludzi. Mówił: jesteś niezły psychiatra, wrócisz do Choroszczy. Na Podlasiu mówi się Choroszcz, a myśli się psychiatryk, bo od 80 lat instytucja zatrudnia pół miasteczka, od zawsze w szpitalnej kaplicy i w kinie pacjenci siedzieli obok mieszkańców i mieszały się rzeczywistości.

Maciek wrócił po 10 latach jako terapeuta na oddziale psychiatrycznym, miał w uchu dwa kółka, zagrał na dwóch płytach polskiej punkowej Pidżamy Porno, supportował poznański koncert brytyjskiej postpunkowej Chumbawamby w 2000 r. Marian sobie przypomniał: kiedyś miałeś długie włosy.

Adam

Filmowcy przyjechali do szpitala w połowie października, dzień był słoneczny, Adam wrócił na oddział otwarty z porannego biegania. Kilka dni wcześniej Adam dzwonił do Choroszczy z Warszawy, przeczuwał nadchodzący atak manii w dwubiegunówce. To taka choroba, która targa człowiekiem od boskości do śmieciowatości. Jeśli jej nie koją żadne proszki psychotropowe, targa w przeciwnym kierunku. Bądź za tydzień – usłyszał Adam przez telefon.

Przyjechał i wyluzował, był tu już wcześniej. Adam, z zawodu technik ogrodniczy, ale o konstrukcji raczej artystycznej, uciekł kiedyś z Białegostoku w mazurskie lasy, kilka lat piłował drzewa, miał pod sobą 250 hektarów spokojnej zieloności. Potem był drugi biegun, paniczna Warszawa, a potem mania, kiedy Adam nagle powiedział do kolegi: co myślisz o Berlinie? Pojechali bez pieniędzy, szał, jeden dzień i noc zwiedzania berlińskiego dworca, bieguny przeskoczyły jak zwrotnica, do Warszawy jechał Adam milcząc. A po ciszy następowała gadatliwość. Plotą w tej telewizji głupoty o depresji, mówił Adam, afektowane gwiazdki jak muszki jednodniówki. Depresja to wtedy, gdy bolą cię włosy, zwijasz się w krążek, leżysz przez miesiąc i nie ma ciebie. Adam sam wychowywał syna, kilkanaście lat temu zapytał go przy telewizji: będziesz jeszcze oglądał? Młody odparł: chyba nie, tato. Wynieśli telewizor pod śmietnik, przykleili kartkę, że sprawny i za godzinę już go nie było. Ktoś inny się denerwował patrząc.

Ale jesienią w szpitalu psychiatrycznym, żeby się w łóżku nie przewracać na boki i nie zastanawiać nad pogodą, Adam przyszedł na filmowe warsztaty do sali pielęgniarek w piwnicy.

Marek i Irek

To jest play i nagrywasz, lepiej nie wachlować zoomem, bo uwaga widza przeniesie się z treści na formę przekazu. Chodzi nam o dokument, mówili filmowcy z Bielska, pożyczając pacjentom magnetofon cyfrowy. My nie jesteśmy żadni nauczyciele, tylko dwóch chłopaków, którzy przyjechali wam pokazać swą pasję. Marek i Irek, filmowcy, mówili szczerze: nic nie wiemy o waszym świecie.

Pacjenci ruszyli w szpital, pytali każdego do mikrofonu: co to znaczy być świrem? W pastelowych salach oddziału otwartego, gdzie wielkie okna; w salach koszarowych, gdzie drzwi bez klamek, a okna zakratowane – ludzie odpowiadali: to nic strasznego, już sam o sobie mówię świr czasem. Świr tylko świruje, a wariat jest całkowicie pojebany. Mówili: wszyscy są równi wobec Boga, spytajcie innych. A także: uważam lekarzy za świrów. Z płaczem: lekarze wspaniali, wyżywienie super. Oraz: zaszedłem do domu, powyjmowałem tabletki z opakowań, wsypałem do szklanki i sobie powoli jadłem popijając gorzałą, i nie wiem zupełnie dlaczego.

Snuły się te wnętrzności opowiadane w drganiu głosów, tak dalekie od pop-kulturowej wizji psychiatryka z „Lotu nad kukułczym gniazdem”, a z doświadczenia wiadomo, że klient zamawiający warsztaty filmowe chce je zwieńczyć pamiątkowym filmem. Ktoś musi zagrać główną rolę w scenariuszu Elizy.

Irek zauważył w korytarzu chłopaka, uroda amancka, kręcił się w jakimś cwaniackim podrygu. Panie kochany, mówił zniecierpliwiony, muszę skołować dychę na fajki.

Rafał

Ojciec wyrzucił mnie z domu, mówił Rafał, wywiózł do Luksemburga, do roboty przy winogronach. Do Choroszczy też ojciec go przywiózł, śpiącego na tylnym siedzeniu samochodu z głową na kolanach siostry, oczy mu uciekły ponad górne powieki, jak zawsze przy ataku. Rafał, niedoszły mechanik, w Europie pracował na budowach i przy bateriach słonecznych. Kiedyś w pracy szedł po kształtki, runął na ziemię bez czucia, wszyscy myśleli, że przez słońce. Reanimowali go w szpitalu. Długo nie mógł się obudzić. Wreszcie Rafał usiadł na łóżku i napił się szamponu.

Potem wyrzucali go z robót, nie mówili za co, jeździł swoim golfem po budowach, na wystawki meblowe u różnych Jurgenów. W Boże Narodzenie był samotny, napadł go smutek hotelu robotniczego, Rafał stał przed lustrem, wyglądał staro. Potem jechał golfem w kierunku Polski, ale silnik się zagotował na autobahnie. Rafał się zaparł ramieniem i pchał wściekły przez kilka kilometrów, silnik już nie zagadał.

Potem nagle Rafał obudził się w filmie wewnątrzmózgowym, schizofrenicznym, w którym wciśnięte było szybkie przewijanie. Podróżował boso, zagłuszał wizje piwem, jednak wracały. Patrząc z boku, widziało się człowieka, który uciekając przed strachem wzmógł ruchy do niespotykanej prędkości i sam wyzwala strach u patrzących.

W szpitalu psychiatrycznym w Choroszczy Rafał kręcił się koło oddziału detoksykacji, gdzie z długich podróży wracali alkoholicy i narkomani. Strasznie im się chciało palić, ale nie mieli klamek do drzwi, rzucali pieniądze przez kraty, Rafał biegał do sklepu po fajki, a resztę brał dla siebie. W filmie szpitalnym Rafał zgodził się zagrać, ale koniecznie z twarzą. Wtedy zostanie odkryty przez przemysł filmowy, jako aktor zarobi górę pieniędzy. Drogie auta mi się od dziecka śniły, mówił, że mieszkam w takich droższych mieszkaniach. Czasem mu się wydawało, że to wspomnienia z dzieciństwa. Ale częściej, że film przewija się do przodu pomijając dłużyzny.

Artur

Dwa przednie zęby stracił w Poznaniu na tym samym koncercie Chumbawamby, na którym grał Maciek. Artur był wówczas rockowym aspirantem, gitarzystą w zespole, który dopiero miał zasłynąć. W Poznaniu na Artura i kolegę wyskoczyli w parku skini, Artur dał radę dwóm kurduplom, ale wyłonił się skin wielki jak mamut i gwałtownie uciął dyskusję. Artur i kolega wracali pociągiem do rodzinnych Łap, głowy owinięte bandażami, usta bezzębne. Kupa śmiechu, mówił Artur, nie ma się nad czym użalać. Wkrótce rockowa grupa Artura wygrała przegląd i w nagrodę weszła do studia nagrać debiut. Połechtani sławą koledzy natychmiast się rozpili i nic z tego nie wyszło. Artur był ten najspokojniejszy, miał darmowe substancje odurzające.

Więc uciekał przed mafią w czarnych beemwicach, niespodziewanie pojawiał się na ekranie telewizora. W tym czasie kładł zawodowo kostkę chodnikową, ale w słabszą pogodę nic nie mógł poradzić na to, że u kolegów dostrzega bezmóżdże i patologię. Mówił im o tym, było agresywnie, tracił pracę.

A raz obudził się nocą u bramy Zakładów Naprawczych Taboru Kolejowego w Łapach, kiedy akurat żarzyły się wściekłożółto. Artur się najpierw bawił tą zdolnością bywania tu i tam bez zapowiedzi, a potem przeraził się już na zawsze. Żadna z jego osobowości nie zostawała na dłużej, miał napadające lęki. Bał się wyjść z domu i bał się zostać. Tak się znalazł w Choroszczy.

Na ruskiej gitarze bez dwóch strun Artur nagrał muzykę do filmu szpitalnego.

Film

W nakręconym w Choroszczy filmie „Stamtąd” Rafał ucieka, skacze przez mury, jest nadczynnościowy, poproszony o przejście przed kamerą, od siebie dodaje nadgryzienie jabłka, spacer na rękach i kilka pompek przy łóżku. Nie ma w filmie animowanego królika ani smoków, jak proponowała Eliza. Nie ma drzwi do lasu, jak chciał Artur. Za drogo by wyszło.

Chorzy siedzą przy wielkim stole w pracowni artoterapeutycznej, rysują, wyklejają z makaronu albo gapią się w akwarium. Ostatnio także uczą się walca wiedeńskiego, bo na psychiatryczny przyjechał instruktor tańca. Na korytarzach handel papierosami, herbatą i kawą, aż trzeba przed nocą zabierać czajniki – inaczej pacjenci naparzą szatana, będą łazić, zamiast spać. Duża rotacja w szpitalu. Na przykład rodziny biorą chorych na wakacje do żniw i wykopków, a potem zwracają zdezorientowanych. Albo ludzie się zaprzyjaźniają, idą na przepustkę i wieszają się w domu.

Maciek mówi, że w chorobach psychicznych kłopotem jest brak motywacji u pacjenta. Ludzi dopada depresja poszpitalna, niby są wśród swoich, a dzwonią do szpitala, że bardzo się boją wsiąść do autobusu. A inni znowu, bardzo rzadko, dzwonią, że się ustabilizowali przy żonie, dziecku i własnym mieszkaniu. Nie mają w głosie pewności, już zawsze podszyci będą strachem. Schizofrenia nawraca, ludzie uciekają od niej, biorą leki, wychodzą do domów. I wracają. W filmie Rafał wraca na oddział i słyszy: „Dobrze, że jesteś, zapraszam do gabinetu”.

 

• Zdjęcia zrobiono w Choroszczy. Na obu, na tle okna, pozuje Rafał.
• Autor dziękuje Maciejowi Niemczynowiczowi, terapeucie psychiatrycznemu, szefowi Stowarzyszenia na rzecz Rehabilitacji Psychiatrycznej Szansa, oraz Ireneuszowi Prokopiukowi i Markowi Włodzimirowowi ze Stowarzyszenia Edukacji Filmowej za pomoc. l Film „Stamtąd” można obejrzeć na stronie www.sef.org.pl.

Polityka 45.2010 (2781) z dnia 06.11.2010; Coś z życia; s. 88
Oryginalny tytuł tekstu: "Filmy w głowie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Rynek

Siostrom tlen! Pielęgniarki mają dość. Dla niektórych wielka podwyżka okazała się obniżką

Nabite w butelkę przez poprzedni rząd PiS i Suwerennej Polski czują się nie tylko pielęgniarki, ale także dyrektorzy szpitali. System publicznej ochrony zdrowia wali się nie tylko z braku pieniędzy, ale także z braku odpowiedzialności i wyobraźni.

Joanna Solska
11.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną