W Anglii wśród wszystkich popełnianych morderstw te, w których ofiarami są rodzice, a sprawcami ich dzieci, stanowią od 1 do 2 proc., we Francji 3 proc., w Stanach – według badań FBI – 2,2 proc. W Polsce nie prowadzi się takiej statystyki, ale zapewne poziom jest podobny, bo nigdzie nie przekracza on kilku procent rocznie (FBI wyliczyło, że w USA od 1977 do 1986 r. aż 200 tys. rodziców zostało zabitych przez własne dzieci, a to już robi wrażenie).
Typowy amerykański rodzicobójca – jak podają w książce na ten temat naukowcy John L. Young, Marc Hillbrand i Reuben T. Spitz – należy do klasy średniej, jest biały, nie był karany i nie miał kontaktów ze światem przestępczym ani w młodości, ani później. Zabójca ojca ma średnio 30 lat, a matki od 20 do 50.
Ojców ginie więcej. Na 15 ofiar przypada jedna matka. Matki zabijane są częściej przez synów – 86 proc. – niż przez córki. Ale połowa córek zabija je w okrutny sposób. Do ojców, w krajach, gdzie broń jest łatwo dostępna, najczęściej się strzela, matki dusi, dźga nożem albo zabija ciężkimi przedmiotami.
Czarna tajemnica
Prof. Józef Gierowski, psycholog, wybitny znawca tematyki, mówi, że musiało być w rodzinach zabójców coś bardzo skomplikowanego, trudnego do zrozumienia, czarna tajemnica, skoro znaleźli jakieś usprawiedliwiające motywy możliwe dla siebie do przyjęcia. (Taką mroczną historię pokazuje jeden z najwybitniejszych polskich filmów ostatniego czasu „Matka Teresa od kotów”.)
Kiedy do zamordowania rodzica sprawcę popycha choroba psychiczna, rzecz jest bardziej oczywista. Julia Mitrevski z Uniwersytetu w San Francisco, psychiatra serbskiego pochodzenia, podaje, że z badań, które tam przeprowadzono, wynika, że od 20 do 30 proc.