Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Jak przeżyć dożywocie

Czy ma sens kara pozbawiająca człowieka wolności do kresu jego życia? Dyskusja na ten temat przypomina spory toczone kiedyś wokół kary śmierci.

Kara dożywotniego pozbawienia wolności ma charakter wyjątkowy. Dotyczy sprawców zabójstw dokonanych ze szczególnym okrucieństwem. Dożywocie stosuje się, aby trwale eliminować ze społeczeństwa najbardziej niebezpiecznych przestępców. W Polsce przywrócono tę karę w kodeksie karnym z 1997 r., a zaczęto stosować we wrześniu 1998 r. Poprzednio zasądzano ją w PRL do 1969 r., kiedy uchwalono nowy kodeks karny, w którym dożywocie zastąpiła kara 25 lat więzienia. Najwyższą stosowaną wówczas sankcją była kara śmierci.

Ostatni wyrok śmierci wykonano w Polsce 21 kwietnia 1988 r. w Krakowie. Powieszono wówczas 28-letniego mordercę Andrzeja Cz. Miał pecha, bo trwały już wówczas prace nad reformą prawa karnego i zniesieniem kary śmierci. Faktycznie po wykonaniu tej ostatniej kary w Polsce było już moratorium. Miało charakter nieformalny, gdyż obowiązujący kodeks nadal przewidywał wydawanie wyroków śmierci. Moratorium sobie, a sędziowie sobie – w latach 1989–97 orzeczono kilkanaście kar śmierci przez powieszenie (ostatnią w Elblągu w 1996 r.), chociaż było powszechnie wiadome, że nie zostaną wykonane. Polska zaliczana była wówczas do grona państw europejskich stosujących najcięższe restrykcje wobec przestępców, razem z krajami byłego ZSRR, Albanią, byłą Jugosławią i Turcją. Już w 1991 r. przedstawiciel Polski podpisał Europejską Konwencję o Ochronie Praw Człowieka i Podstawowych Wolności, ale polski parlament nie parafował protokołu szóstego tej konwencji – o zniesieniu kary śmierci. Moratorium stanowiło jedynie rodzaj czasowego zobowiązania do niezabijania ludzi w imieniu prawa. Warto przypomnieć, że na początku lat 90. ubiegłego wieku pierwszy projekt kodeksu znoszącego karę śmierci referował Jan Maria Rokita, ale tzw. sejm kontraktowy nie przegłosował tej propozycji. W 1995 r. uchwalono natomiast nowe moratorium na kolejne 5 lat.

Obowiązujący wówczas swoisty dualizm – z jednej strony moratorium, z drugiej orzekanie wyroków śmierci – powodował mocno kłopotliwe sytuacje. Recydywista Eugeniusz Mazur, zabójca czteroosobowej rodziny, wyrok śmierci usłyszał 4 marca 1992 r. Tej kary domagał się prokurator, uzasadniając, że Mazur nie nadaje się do resocjalizacji, po każdym pobycie w więzieniu popełniał coraz straszniejsze czyny. Sam oskarżony nie wykazywał skruchy, upierał się, że zabijając rodzinę rolników ze wsi Babieniec, postąpił jak najbardziej słusznie, bo nie oddali mu długu wynoszącego na dzisiejsze pieniądze 21 zł i 20 gr. Żałował jedynie najmłodszej ofiary, kilkuletniego dziecka, które zabił niejako z rozpędu. Sąd przychylił się do wniosku oskarżyciela, a Mazur w ostatnim słowie wykrzyczał: „Taki ch…, przed komunistami karku nie zegnę!”.

Ta sprawa wywołała publiczną debatę o karze śmierci. Przeciwko jej stosowaniu wypowiadali się intelektualiści, prawnicy i część polityków. O akt łaski dla Mazura zwrócono się do prezydenta Lecha Wałęsy, ale ten odmówił. Dopiero ówczesny minister sprawiedliwości Włodzimierz Cimoszewicz dostrzegł możliwość wyjścia z patowej sytuacji. Zauważył różnice w ekspertyzach biegłych psychiatrów. Jedna grupa ekspertów uznała, że Mazur był poczytalny, ale druga stwierdziła u niego uszkodzenie ośrodka układu nerwowego. To stało się podstawą rewizji nadzwyczajnej i zamiany kary śmierci na drugą najsurowszą w ówczesnym kodeksie, czyli 25 lat więzienia.

Na podobną karę zmieniono wyrok śmierci Mariuszowi Trynkiewiczowi, nauczycielowi z Piotrkowa Trybunalskiego, zabójcy na tle seksualnym czterech chłopców. Jego kara upłynie w 2013 r. Wyjdzie wtedy na wolność, co według psychiatrów oznacza, że „z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością” można przewidzieć, iż powróci do popełniania czynów wynikających z jego skłonności seksualnych. Trynkiewicz skorzystał z faktu, że w czasie, kiedy zamieniono mu karę, nie było w kodeksie dożywotniego pozbawienia wolności. Autorzy reformy prawa karnego z 1997 r. (kiedy uchwalono zastąpienie kary śmierci dożywociem) uzasadniali konieczność dożywotniego pozbawiania wolności przypadkami podobnymi do casusu Trynkiewicza.

Dożywotni pobyt za kratami miał dotyczyć wyłącznie osób mających na sumieniu czyjeś życie i nierokujących nadziei na poprawę. O ile sędzia orzekający karę nie określi dolnej granicy, od jakiej skazany może ubiegać się o przedterminowe warunkowe zwolnienie, obowiązuje termin 25 lat. W wielu krajach europejskich ta granica jest znacznie łagodniejsza (np. w Wlk. Brytanii 12 lat). W Polsce nie należą do wyjątków wyroki, w których sędziowie zastrzegają, że skazany może ubiegać się o wolność dopiero po 40, a nawet 50 latach. To praktycznie oznacza pobyt za murem do końca życia.

Niemało zwolenników ma opcja kolejnej zmiany prawa, przewidującej orzekanie wyroków absolutnego dożywocia bez możliwości wcześniejszego warunkowego zwolnienia. Przeciwnego zdania jest m.in. kryminolog prof. Teodor Szymonowski, który chciałby obniżenia granicy, od której skazany na dożywocie mógłby starać się o warunkowe wyjście, do 15 lat. Prof. Szymonowski jest przeciwnikiem stosowania dożywocia. – Warto zastanowić się nad zastąpieniem tej kary maksymalną wynoszącą 30 lat pozbawienia wolności – mówi.

Karę dożywocia odsiaduje w Polsce ok. 300 skazanych. 12 proc. z nich jest w wieku 19–27 lat, 65 proc. w wieku 28–42 lata. Przeważają osobnicy z wykształceniem zawodowym lub podstawowym. – Jak wynika z moich doświadczeń, często byli alkoholikami lub narkomanami – ocenia płk Andrzej Pędziszczak, dyrektor okręgowy Służby Więziennej w Szczecinie, autor „Programu postępowania ze skazanymi na kary dożywotniego pozbawienia wolności”.

Jak skazańcy układają sobie dozgonne życie za kratami? Głównie o tym mówi nam czterech skazanych na dożywocie.

Urodziłem się po to, żeby w więzieniu siedzieć

Wiesław Wiszniewski

lat 40, napadał na staruszki, osiem z nich zmarło.

Data i miejsce urodzenia: 15 maja 1971 r., Dunajek; pochodzenie społeczne: robotnicze; obywatelstwo: polskie; wykształcenie: podstawowe; zawód wyuczony: stolarz; sytuacja rodzinna: kawaler, bezdzietny, pochodzi z rodziny pełnej, wielodzietnej.

Zbrodnia: zabójstwo „po uprzednim użyciu przemocy wobec Michaliny D. bezpośrednio zagrażającej jej życiu, polegającej na zadaniu pokrzywdzonej uderzeń w głowę, ręce i nogi, co spowodowało wystąpienie szeregu drobnych obrażeń twarzy, przedniej części głowy oraz kończyn górnych i dolnych oraz skrępowaniu rąk i nóg za pomocą paska koloru biało-czerwonego i skakanki, wepchnięciu do jamy ustnej fragmentu ręcznika frote, owinięciu twarzy i szyi ręcznikiem, co spowodowało silne przesunięcie protezy szczęki górnej w głąb gardła, czego następstwem było odcięcie dopływu powietrza do płuc, skutkujące zgonem...”; fragment uzasadnienia wyroku z 22 listopada 2001 r., Sąd Okręgowy w Warszawie.

Uprawnienia do warunkowego przedterminowego zwolnienia (wpz): od 5 marca 2029 r., po odbyciu kary minimum 30 lat pozbawienia wolności.

Ma pan jakiś cel w życiu?
Można żyć i bez celu.

Pan żyje bez celu?
A po co żyć?

No po co?
Po to, aby odsiedzieć swoje.

Rozmawia pan z kimś na te tematy?
Nie. W więzieniu nie ma się kolegów. Nie można nikomu ufać. Do tej pory nie znalazłem przyjaznego człowieka i szukać nie zamierzam. Spędziłem w więzieniu tyle lat...

Czy myśli pan, że kiedyś wyjdzie na wolność?
Raczej jest to mało prawdopodobne.

Uprawnienia do warunkowego przedterminowego zwolnienia nabędzie pan w 2029 r.
Szczerze mówiąc, nie wiem, czy jest sens czekać, co ma być, to będzie.

Najczęściej myśli pan o?
Staram się w ogóle nie myśleć, mam jakieś swoje zajęcia i jakoś leci. Pracuję odpłatnie w pralni, od czterech lat, pięć godzin dziennie. Robi się różne rzeczy, np. szkatułki dla siebie robię.

Gdzie się pan tego nauczył?
Nie jest to mój pierwszy wyrok. Wcześniej siedziałem za włamania. Wtedy też jeszcze pracowałem normalnie, w piekarni, odlewni żeliwa, tartaku, stolarni.

Dlaczego pan kradł, skoro miał pan fundusze?
Chyba to charakter.

Urodził się pan włamywaczem?
Mógłbym tak powiedzieć.

Pierwsza kradzież?
Klasery ze znaczkami, w drugiej klasie szkoły podstawowej, miałem wtedy dziewięć lat. Sprzedałem je przyszłemu dzielnicowemu i za pieniądze kupiłem sobie ciastka, słodycze.

Rodzice dowiedzieli się o tym?
Ojciec, gdyby się dowiedział, pewnie by mnie zabił. Nie było tygodnia, żebym nie dostawał lania.

Za co?
Za to, co zrobiłem lub nie zrobiłem, lub ktoś – a ja obrywałem. Byłem najmłodszy z braci, w domu obrywałem tylko ja. Bił, czym popadło, ręką, pasem, kablem, paskiem klinowym od ciągnika.

Mocno bił?
Skoro to pamiętam, to nie było ono lekkie, na policji dostawałem słabiej.

Tata żyje?
Szczerze mówiąc, nie wiem, nie mam żadnych wiadomości.

Czuje pan żal do ojca?
Nie. Nie ukrywam, że nieraz słusznie dostałem lanie.

Czy istnieje Bóg?
Nie ma Boga.

A życie po życiu?
Myślę, że nie. Kiedyś – jako dziecko – wierzyłem, teraz myślę inaczej.

Co w takim razie jest w życiu wartością?
W moim przypadku trudno mówić o jakiejś wartości. Nawet jeśli kiedyś była, to dziś nie ma sensu.

A co mogłoby stać się wartością, gdyby pana życie inaczej się potoczyło?
Miłość, zaufanie do drugiego człowieka, wiara w ludzi.

A życie? Jest wartością?
Na pewno samo w sobie jest.

Wyrok to kara?
Umownie tak można powiedzieć, że kara, ale ja wyrok traktuję nie jak karę, tylko... wyeliminowanie ze społeczeństwa.

Słusznie?
Na pewno.

Sprawiedliwie?
Na pewno.

Czy sam siebie ukarałby pan w ten sposób?
Zbyt wiele nie mogę powiedzieć, bo zaszkodziłbym sam sobie, ale gdybym miał taką możliwość, to na pewno tutaj bym nie siedział...

...hmm?
...mówię o rozwiązaniu ostatecznym.

Myśli pan o sobie jako o mordercy?
Tak, określam siebie jednym słowem: skurwiel.

Co jest pana przeznaczeniem?
Czasami mam wrażenie, że urodziłem się po to, żeby w więzieniu siedzieć.

Czy mogę zrobić panu zdjęcie?
Wolałbym, żeby ludzie o mnie zapomnieli. Zostałem schowany do piwnicy i niech tak zostanie.

Chciałem być dobrym gangsterem i mieć dużo pieniędzy

Artur Foltyn

lat 29, w dniu swoich urodzin (miał 22 lata) wypchnął dziewczynę z pociągu.

Data i miejsce urodzenia: 2 lipca 1982 r., Bielsko-Biała; pochodzenie społeczne: brak danych; obywatelstwo: polskie; wykształcenie: podstawowe (szkoła specjalna w Radziejowie Kujawskim); zawód wyuczony: bez zawodu; sytuacja rodzinna: kawaler, bezdzietny, pochodzi z rodziny niepełnej.

Zbrodnia: „w okolicach miejscowości Zduny, woj. łódzkie w pociągu relacji Warszawa Zachodnia–Bydgoszcz, działając wspólnie i w porozumieniu, w zamiarze bezpośrednim pozbawienia życia, ze szczególnym okrucieństwem polegającym na fizycznym udręczeniu poprzez wpychanie do gardła Annie D. papierowych ręczników oraz wielogodzinnym psychicznym udręczeniu wyrażającym się w jej zastraszaniu..., po uprzednim otwarciu drzwi zewnętrznych wagonu, wypchnęli Annę D. z jadącego pociągu, w wyniku czego spowodowali u niej rozległe obrażenia czaszkowo-mózgowe, skutkujące zgonem...”; fragment uzasadnienia wyroku z 5 września 2005 r., Sąd Okręgowy w Łodzi, XVII Wydział Karny z siedzibą w Skierniewicach.

Uprawnienia do wpz: od 12 lipca 2039 r., po odbyciu minimum 35 lat kary pozbawienia wolności.

Czy jest Bóg? Nie ma go. Istnieje szatan. Chciałem, żeby szatan przyszedł do mnie. Aż pewnego dnia, wieczorem, straszna rura włochata podała mi lusterko i podpisałem cyrograf własną krwią z palca. Wcześniej miewałem wizje, na przykład Batmana widziałem po środkach halucynogennych, ale ta była inna, zbyt realna. Ogarnął mnie wielki strach. Lęk. O cyrografie podpisanym z diabłem przypomniałem sobie dopiero w więzieniu.

Jeśli chcesz, pomodlę się za ciebie – powiedział pewnego dnia kolega w więzieniu. Położył ręce na moim barku i głowie, i modlił się za mnie, słowami płynącymi prosto z serca. Panie Jezu, przyjdź, i zmień moje życie – powiedziałem samowiednie. Kolega mówił, że Bóg mnie słyszy i moje myśli zna. Wieczorem, w łóżku, cicho wyznałem swoje grzechy. W duchu, nie ustami. I Bóg wiedział.

Pierwszy grzech. Że odebrałem dziewczynie życie. Nie znałem jej. Przypadkowa osoba. Zamierzałem okraść w pociągu chłopaka, chodziliśmy z kumplem po przedziałach, ale wszędzie trzech, czterech siedziało i wiedziałem, że nie dałoby rady. I akurat ona siedziała sama.

I inne grzechy... coraz więcej ich było. Uświadomiłem sobie, że jestem strasznie zepsutym człowiekiem.

Zacząłem uciekać z domu w wieku 15 lat, brałem narkotyki i długo nie zdawałem sobie sprawy, że jestem uzależniony, ćpałem coraz częściej i potrzebowałem funduszy. Kradłem ciuchy ze sklepów, wynosiłem zegarki ze straganów na rynku. Wiedziałem, co i gdzie kupić taniej, a drożej sprzedać... I tak się żyło, narkotyki, alkohol, nowi koledzy, którzy brali, poznawanie kolejnych, którzy kradli. Zajmowaliśmy się wymuszaniem pieniędzy od ludzi na ulicach, w pociągach, na dworcach. Nie chodziliśmy do szkół albo zostaliśmy z nich wyrzuceni... Podobało mi się to życie. Chciałem być dobrym gangsterem i mieć dużo pieniędzy.

To właśnie wtedy zaczął pociągać mnie satanizm, zależało mi, aby oddać duszę szatanowi i mieć lepsze życie. Wywoływałem duchy ze znajomymi i stawałem się coraz bardziej zamknięty na innych ludzi, coraz bardziej pusty w środku i nieczuły. Człowiek był po to, by go okraść, zabrać mu pieniądze, oszukać. Przestało się liczyć życie ludzkie, nie miało żadnego znaczenia. Liczyła się gangsterka, szybkie, łatwe pieniądze i szatan.

2 lipca, w dniu moich 22 urodzin, chciałem zdobyć pieniądze, żeby się zabawić. Media później napisały, że zrobiłem sobie prezent urodzinowy i zabiłem dziewczynę. Ale to nie była prawda. Najbardziej wypaczony człowiek nie chciałby dostać takiego prezentu. Celem były pieniądze, ale to wszystko gdzieś za daleko poszło.

Ja całe życie się bałem. Bałem się bić, zawsze to ja byłem bity, bałem się jechać do nieznanego miasta, bo się zgubię. Mówili do mnie, babcia, rodzina: Jesteś głupi, do niczego się nie nadajesz. A kiedy żaliłem się, że odbiorę sobie życie, odpowiadali: Kto cię będzie żałował. Gruby, ty nie jesteś w stanie muchy skrzywdzić – kpili ze mnie koledzy. Ja wam pokażę – odgrażałem się w duchu, że nie jestem takim zwykłym chłopakiem, z którym można pogrywać. Chwała Bogu, że nie przemyślałem tego wszystkiego do końca i zostałem schwytany. Byłem bardzo zdemoralizowany.

To, że ta dziewczyna zginęła, to moja, tylko moja wina. Chciałem pozbyć się świadka. Gdybym mógł wrócić czas, oddałbym życie w zamian za jej – moje życie nie oferowało nic dobrego, a ona kształciła się w medycynie. Mogła leczyć ludzi.

Boję się, że znowu kogoś zabiję

Krzysztof Kinach

lat 37, przez dwie godziny dręczył starszą kobietę, którą znał, czynu dokonał z niepełnoletnim wspólnikiem.

Data i miejsce urodzenia: 17 lipca 1974 r., Olsztyn; pochodzenie społeczne: brak danych; obywatelstwo: polskie; wykształcenie: podstawowe; zawód wyuczony: bez zawodu; sytuacja rodzinna: kawaler, bezdzietny.

Zbrodnia: „w Olsztynie, działając ze szczególnym okrucieństwem, wspólnie i w porozumieniu, w celu pozbawienia życia Ireny P., w związku z rozbojem z użyciem noża, zgwałceniem i w wyniku motywacji zasługującej na szczególne potępienie, po uprzednim wypchnięciu okna w pokoju dostali się do jej mieszkania, gdzie kopali wymienioną, dusili ją, uniemożliwiali jej wykonywanie ruchów oddechowych, siadając i skacząc po jej klatce piersiowej, przy czym palcami dokonywali manipulacji w obrębie krocza (...). W następstwie obrażeń... nastąpił zgon pokrzywdzonej”; fragment uzasadnienia wyroku z 29 grudnia 2004 r., Sąd Apelacyjny w Białymstoku, II Wydział Karny.

Uprawnienia do wpz: od 30 października 2027 r., po odbyciu kary minimum 25 lat pozbawienia wolności.

Mam taki sen: wchodzę przez okno na parterze do mieszkania, widzę korytarz, skręcam w lewo, potem idę w prawo i jestem w dużym pokoju. Mówię do Rafała: Mam pieniądze, wychodzimy. Widzę za chwilę tę kobietę, ona leży na łóżku i rzęzi. Widzę jej twarz. Pamiętam ją doskonale. Bo znałem ją wcześniej. Patrzy z wyrzutem na mnie i wtedy przebudzam się zlany potem. Koledzy mówią, że zgrzytam zębami, rzucam się na łóżku.

Było ciemno, szliśmy przez park i choć nie chciałem, zboczyłem z drogi, znaleźliśmy się w tym mieszkaniu. To miała być zwykła dziesiona mieszkaniowa, czyli miałem wkraść się do mieszkania i je okraść. Był ze mną wspólnik. W mieszkaniu nikogo miało nie być: ani pana Patera (bo leżał w szpitalu), ani pani Ireny (która miała jechać do córki), ani ich córki. W barku miały być za to pieniądze. A były medale. Gdybym je spieniężył, miałbym gotówkę, ale sumienie mnie ruszyło i nie tknąłem ich, bo należały do pana Patera.

Jedynie sumę 20 zł wziąłem. Ukradłem też telewizor, który potem sprzedałem za połowę jego wartości. Kobietę złapałem za gardło i ona momentalnie zwiotczała i zaczęła rzęzić. Zobacz, co zrobiłem! Zobacz, zabiłem! – wołałem do wspólnika. Rafał miał 15 lat. Stało się, czasu się nie cofnie. Można powiedzieć, że człowiek zginął za 20 zł i telewizor.

Poduszkę rzuciłem ja i za gardło chwyciłem ja. Gdyby nie poduszka, uratowaliby panią Irenę. Dostała wylewu i nie mogła się ruszać, a przez tę poduszkę na twarzy nie mogła oddychać. Po jedenastu godzinach dopiero umarła.

Pan Pater z kolei umarł w szpitalu, kiedy dowiedział się o napadzie, leżał od pewnego czasu na rozległy zawał serca, a wiadomość o żonie go zabiła. Kiedy mąż kipnął, w sumie wyszło, że dwie głowy mam na sumieniu. Dręczy mnie to, gdzieś to mnie cały czas gryzie...

Miałem kilka prób samobójczych w więzieniu, podcinałem sobie żyły, wieszałem się. Między innymi zaraz po wyroku w Barczewie. Jak usłyszałem wyrok dożywocia, wydany w majestacie prawa, pomyślałem, że nie dociągnę w więzieniu do 25 lat, aby móc starać się o warunkowe zwolnienie. Siedzenie, wegetowanie i oczekiwanie na co? Że coś się zmieni? Wątpliwa sprawa. Jestem chory na wirusowe zapalenie wątroby typu C.

Kiedy mnie odratowali, nie byłem zadowolony, że żyję. Mama wymusiła na mnie obietnicę, że nie zrobię sobie już nic złego, przynajmniej dopóki ona będzie żyła. Chodzę więc, uśmiecham się, ale jest mi bardzo przykro, kiedy inni wychodzą na wolność. Nie wierzę, że kiedykolwiek wyjdę. Kara dożywocia to męczarnia, wolałbym karę śmierci, byłaby lepsza nawet eutanazja. (Płacze).

Jak można żyć w więzieniu z myślą, że nigdy nie wyjdzie się na wolność? Można, jestem tego przykładem. Spycha się w głąb świadomości różne rzeczy, bo mogłyby się wymknąć spod kontroli.

My, mordercy z długimi wyrokami, nie myślimy pod kątem dnia dzisiejszego, ale z jakimś wyprzedzeniem, łapiemy jakiś cel, bo bez tego umrzemy albo będziemy nieobliczalni. Tego boję się najbardziej. Że mógłbym znowu kogoś zabić.

Bo ja już funkcjonuję inaczej. Mam świadomość, że nigdy nie wyjdę... i kiedyś puści ciśnienie. Jestem jak cykająca bomba zegarowa. Boję się tego przy stresujących sytuacjach, bo nie ze wszystkim sobie radzę. Boję się, że jedyną formą obrony będzie atak i huknę wtedy, zrobię coś, czego nie chcę.

Nie jestem rasowym kilerem

Zbigniew Brzoskowski

lat 39, zamordował dziewczynę i jej matkę, którym wiele zawdzięczał, w chwili popełnienia przestępstwa miał 20 lat, zbrodni dokonał na przepustce z więzienia, skazany na dwukrotną karę śmierci.

Data i miejsce urodzenia: 9 grudnia 1972 r., Elbląg; pochodzenie społeczne: robotnicze; obywatelstwo: polskie; wykształcenie: podstawowe; zawód wyuczony: bez zawodu; sytuacja rodzinna: kawaler, bezdzietny, do czasu ukończenia szkoły podstawowej – mieszkał z rodzicami (przemoc fizyczna i psychiczna ze strony ojca, który odrzucał go jako syna).

Zbrodnia: „działając w bezpośrednim zamiarze pozbawienia życia, zadał Marii G. szereg ciosów nożem w szyję i klatkę piersiową, powodując rany kłuto-cięte z przebiciem ściany lewej komory serca, powodując masywny krwotok i zgon Marii... (...) działając w bezpośrednim zamiarze pozbawienia życia, zadał Aleksandrze G. szereg ciosów nożem w okolice szyi i klatki piersiowej, powodując rany kłuto-cięte klatki piersiowe, co spowodowało masywny krwotok i wstrząs urazowo-krwotoczny i w jego wyniku zgon Aleksandry”; fragment uzasadnienia wyroku z 7 lutego 1996 r., Sąd Wojewódzki w Elblągu.

Uprawnienia do wpz: najpierw moratorium na wykonywanie kary śmierci, a potem nowelizacja kodeksu karnego w 1997 r. spowodowały, że Brzoskowskiemu karę zamieniono na dożywocie, w związku z tym może ubiegać się o wpz od 15 kwietnia 2017 r., po odbyciu kary minimum 25 lat pozbawienia wolności.

Nie poszedłem zabijać, byłem pijany, i była taka sytuacja... zginęły. Kiedy weszła jej mama... chciałem po prostu stamtąd wyjść. Obojętnie, kto by stanął mi wtedy na drodze – zginąłby.

Kara śmierci, cała sala pełna ludzi, telewizja, kamery i ja na ławie oskarżonych, otaczali mnie policjanci, sędziowie, jak w filmie. Śmieszne to było, co miałem robić, wzruszać się, płakać? Kara śmierci – nikt się tego nie spodziewał, ja też nie. Kiedy popełniłem przestępstwo, nie miałem 21 lat.

Strach, lęk i obawa – to czułem w chwili wyroku. Poczucie winy – nie, ono potem się budzi. Nie wierzę, że ktoś w trakcie procesu panuje nad wewnętrznymi uczuciami. Siedzisz na sali, zapada wyrok, policjanci wjeżdżają i jedziesz. Nie ma czasu na zastanawianie. Wtedy to jest tak: wyrok i myśli się – czego ci ludzie chcą? Nie ma świadomości, co czeka cię później.

W zakładzie karnym budzisz się. Do Sztumu następnego dnia mnie przywieźli na oddział dla niebezpiecznych. Przez pięć lat siedziałem sam. Co robiłem? Nic. Możesz tylko myśleć, ale myślenie można wyłączyć, wtedy człowiek tylko wegetuje. Nie ma żadnych bodźców. Nie jest to czas na rachunki.

Nie jestem tu jednak sam. Funkcjonariusze. Bez nich nic się nie dzieje. Oni nie stoją jak krzesełka. Oni żyją, decydują o wszystkim, ja tu nie jestem głównym bohaterem, jestem tylko statystą, więźniem numer tam któryś. Wykonuję polecenia. Buntuję się, ale w środku. I co z tego. Jestem w środku nakręcony. I co z tego. Nie ma o co walczyć. Wszystko regulują przepisy: jedzenie, spanie, kary, nagrody – według uznania, tak jest napisane – jeśli ja będę poprawnym więźniem.

I dlaczego nie. Dobrze się sprawować, wstawać na apele – choć to bez sensu – dobrą mieć opinię, nie dać się wkręcić w rozrabianie. Paczek nie potrzebuję, widzeń – nie, wokandy – nie... wiem jednak, że mogę je uzyskać. Bo jestem grzecznym więźniem. Tamten facet, co zabił, już nie istnieje. To był dzieciak, dali mu karę śmierci, wyprali mu mózg, jego już nie ma.

Czy wracam myślami do zbrodni? Nie mam na to czasu. Martwię się, aby dobrze zjeść, czy będzie na przykład salceson, bo głodny nie chcę siedzieć. Tu nic się nie zmienia, jeśli dzisiaj dają salceson, to znaczy jest środa.

Wyrzuty sumienia? Już nie pamiętam. Mam odbywać karę. Czekam na obiad. Zadośćuczynienie ofiarom? Nie wiem, co to znaczy. Kojarzy mi się z zapłatą. Nie wiem. Moje życie nie toczy się wokół tych pytań.

Obrazy, które wracają? Teraz nic już nie wraca. Czas robi swoje. Może... oczy Marii, gdzieś tam za mną błądzą, później wszystko ucieka. Wzrok. Jaki wzrok? Pewnie martwy. Martwe spojrzenie...

Ja nie boję się śmierci, wiem, jak człowiek umiera, serce się zatrzymuje, przestaje bić i koniec. Ostatnie tchnienie, pożegnanie – jak na filmach – tego nie ma, człowiek pada i jest po wszystkim. Nie chciałbym tylko umierać tutaj, zamknięty. Na śniegu, pod mostem albo rzucić się do wody. I żeby nikt tego nie widział, żeby bez wstydu człowiek padł, i tyle.

Wolność – codziennie o niej myślę. Przychodzą do mnie realne marzenia i fantazje, ale nie mam szmalu, wykształcenia, nie wyjdę stąd i ich nigdy nie zrealizuję. Los jest okrutny, pokazuje i nie daje. To jest jak lizanie loda przez szybę.

A więzienie? Więzienie jest jak jazda tramwajem, ludzie po drodze wysiadają, a ty jedziesz dalej.

tekst i fotografie Agata Pilarska-Jakubczak

Autorka jest dziennikarką „Forum Penitencjarnego”, miesięcznika Służby Więziennej.

Polityka 08.2011 (2795) z dnia 19.02.2011; Coś z życia; s. 84
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną