Po moskiewskiej konferencji na temat katastrofy pod Smoleńskiem dominują komentarze, że był to klasyczny chwyt propagandowy. Czy słusznie?
Propaganda, według najogólniejszej definicji, to wykorzystywanie wiedzy o rozprowadzaniu i przyswajaniu informacji, w tym technik perswazji, odkryć psychologii społecznej, do osiągnięcia jakiegoś celu. W świetle tego każdy, kto przekazuje informacje, jest propagandzistą – na pewno też spełnia te kryteria wczorajsza konferencja. Tym bardziej, że trudno znaleźć jakieś merytoryczne wyjaśnienia, dla których została zwołana. Nie pojawiły się żadne nowe wiadomości, które należałoby upublicznić.
Jaki w takim razie cel mógł przyświecać jej organizatorom?
To znacznie trudniej mi zrozumieć. Nie potrafię też sobie odpowiedzieć na pytanie, do kogo miała ona być adresowana – czy do społeczeństwa polskiego, czy rosyjskiego? Chyba jednak do rosyjskiego, wskazywałby na to fakt – trudno to ująć inaczej – wykorzystania polskich dziennikarzy. Zostali na to spotkanie zaproszeni, ale żadne ich pytanie tak naprawdę nie doczekało się odpowiedzi. Chodziło więc chyba jedynie o to, by ich obecnością uwiarygodnić to przedsięwzięcie. Myślę więc, że celem konferencji było podkreślenie, że nie ma miejsca na żadne wątpliwości - że po stronie rosyjskiej nie ma mowy o jakichkolwiek uchybieniach, które mogły przyczynić się do katastrofy.
Ten cel zostanie osiągnięty?
To zależy.