Kiedy ujawniła się pani choroba?
Już w dzieciństwie wiedziałam, że coś jest ze mną nie tak. Co więcej, dziś z przerażeniem widzę podobne zachowania u przyjaciół moich dzieci ze szkoły i przedszkola, i między innymi dlatego zdecydowałam się na tę rozmowę, żeby uczulić rodziców. Przecież aby ujawniła się schizofrenia, potrzeba zbiegu wielu zdarzeń. Obciążeń, może genetycznych, ale też trudnych doświadczeń w dzieciństwie, permanentnego stresu, poczucia osamotnienia i niezrozumienia.
A pani obciążenia?
Myślę, że moja mama przekazała mi gen choroby. Mama sama też prawdopodobnie choruje, ale nie wiem dokładnie, bo nie mam z nią kontaktu. Na to nałożyło się wyjątkowo złe dzieciństwo. Ona nie potrafiła być matką. Od dziecka borykałam się z ogromnym poczuciem samotności. Nikt ze mną nie rozmawiał, nikt się mną nie interesował. Ojciec wręcz mnie prześladował i dziś już wiem, dlaczego. Badania grupy krwi pokazały, że nie może być moim ojcem biologicznym. Okłamywano mnie jednak, że jest inaczej. Nawet ukochana babcia.
Nie próbowała pani się buntować?
Nie. Bo wiedziałam, czym to grozi. Bałam się buntu i jeszcze większego odrzucenia. Gdy nie zrozumiałam twierdzenia Pitagorasa, ojciec pchnął mnie na meble tak, że półka wbiła mi się w nos. Potem, już w dorosłości, musiałam przejść operację plastyczną. Ale jeszcze bardziej bolało mnie przez całe życie, że rodzice wtedy nawet nie wezwali pogotowia, choć moja twarz była strasznie pokiereszowana. Nie wezwali go też i wcześniej, gdy próbowałam popełnić samobójstwo – bo było im wstyd. Po prostu wrzucili mnie do wanny z lodowatą wodą, żeby mnie ocucić i prowokowali wymioty mlekiem, bo najadłam się lekarstw.