UCZENI
czyli hipoteza Gai
James Lovelock
Lovelock (ur. 1919), chemik z wykształcenia, w latach 60. pracował w amerykańskiej agencji badań kosmicznych NASA. Uderzyło go wówczas, jak bardzo obecność życia wyróżnia naszą planetę spośród jej sąsiadów. Martwe Marsa i Wenus spowija statyczna powłoka dwutlenku węgla, Ziemię – dynamiczna mieszanka gazów, zachowująca mimo ciągłych zmian tę samą proporcję potrzebną żywym organizmom, które ją zamieszkują. Graniczy z cudem, że przez miliardy lat tlen miał w tej mieszance zawsze taki udział, iż życiu nigdy nie zajrzała w oczy zagłada. Od pisarza Williama Goldinga wziął Lovelock termin Gaja (w mitologii greckiej tak ma na imię Matka-Rodzicielka, jej rzymski odpowiednik to Terra Mater, Matka-Ziemia), którym oznaczył swoją hipotezę, iż Ziemia jest czymś więcej niż krążącym w kosmosie kawałem materii, którego podbojem i eksploatacją ma zająć się rodzaj ludzki. Nie, Ziemia, nasza zachwycająco piękna – przyjrzyjcie się zdjęciom satelitarnym – niebiesko-biała planeta jest w istocie żywym organizmem, niewyobrażalnie skomplikowanym systemem, obdarzonym zdolnością tworzenia środowiska, w którym może rozwijać się życie.
Hipoteza Gai ma wymowę moralną: ludzkość zamiast wywyższać się i uważać za byt odrębny, wszechmocny i wszechwiedzący, powinna raczej używać daru życia tak, by nie zagrażać całości systemu. Naukowców, zwłaszcza geologów, teoria Gai zachwyciła mniej niż miłośników holistycznej, głębokiej ekologii. Odrzucali ją też biolodzy ze szkoły Darwina, bo trudno im pogodzić wściekłą walkę o przetrwanie – dobór naturalny – z ideą współdziałania gatunku w imię jakiejś wizji wspólnego dobra planety. Wyznawcy Lovelocka ripostowali, że życie nie jest grą o sumie zerowej ani w przyrodzie, ani w społeczeństwie ludzkim. Grozi nam katastrofa, jeśli swym działaniem, nastawionym wyłącznie na cele indywidualne i na rywalizację, zaburzymy delikatną równowagę podtrzymującą cud życia na Ziemi.
Edward O. Wilson
czyli socjobiologia
Amerykanin Wilson (ur.1929) musiał pokonać nie lada przeszkody na drodze swojej kariery naukowej – częściową utratę wzroku i słuchu. Przyrodą zaczął się pasjonować jako młody chłopak, został badaczem owadów, entomologiem, ponad 40 lat wykładał na Harvardzie. Studia nad mrówkami poprowadziły go do rozważań nad społeczeństwem ludzkim. W latach 70. ogłosił dwie słynne prace „Socjobiologię” i „O naturze ludzkiej”. Nawiązuje w nich do darwinizmu. Teoria Darwina należy do kanonu nowożytnej nauki, więc należałoby się spodziewać, że Wilson zbierze same laury. Jego poglądy uznano jednak za niezwykle kontrowersyjne, a nawet wywrotowe myślowo i politycznie.
Socjobiologię Wilsona niektórzy krytycy, związani z marksizmem i feminizmem, okrzyknęli ideologią prawicy intelektualnej. Ich zdaniem usprawiedliwia on społeczną nierówność jako stan naturalny i niewymagający korekt. Jak przystało darwiniście, Wilson traktuje istoty ludzkie jak gatunek zwierząt będący częścią przyrody i podlegający jej prawom. Można zmieniać warunki społeczno-ekonomiczne ludzkiego bytowania, te zmiany mogą korygować ludzkie zachowania, ale nie da się w człowieku usunąć przyrodzonej mu skłonności do przemocy i zachowań nieracjonalnych – twierdzi. Nawet najbardziej radykalna rewolucja społeczna nie przekształci ludzkiej natury i nie doprowadzi do powstania „Nowego Człowieka” bez skazy.
W latach 90. Wilson uderzył jednak w ton podobny do przesłania Lovelocka: biologiczne zróżnicowanie życia jest zagrożone. Człowiek przez swą działalność niszczy bezpowrotnie biosferę na skalę porównywalną z zagładą dinozaurów. Jak odwrócić fatalny bieg wydarzeń? Kluczową rolę ma tu do odegrania inżynieria genetyczna i program zahamowania tempa przyrostu ludności. Tu Wilson naraził się zarówno lewicowym Zielonym (pochwała genetycznie modyfikowanej żywności) jak i prawicowym zwolennikom niczym nieograniczonej ludzkiej rozrodczości. Uczony idzie tu jakby pod prąd własnej socjobiologii. Dlaczego ludzie mieliby nagle solidarnie współpracować w imię jakiejś racjonalnej wizji, a nie – jak sam głosi – wykorzystywać swą wiedzę i władzę do osiągania własnych egoistycznych celów?
John Maynard Smith
czyli co bym zrobił, gdybym był genem?
Darwinista Smith (ur.1920) kładł fundament pod współczesną biologię ewolucyjną. Podważał założenie, że ewolucja służy dobru gatunku. Stawiał i rozwiązywał problemy biologiczne, zadając pytania: jak silny jest w przyrodzie „egoizm”? Co bym zrobił, gdybym był genem? I odpowiadał jak później inny słynny brytyjski biolog współczesny Richard Dawkins: gen jest samolubem.
Oryginalny wkład Smitha do nauki polega na zastosowaniu wziętej z ekonomii teorii gier do teorii ewolucji. Ekonomiści o nastawieniu liberalnym uważają, że ludzie podejmują świadome i racjonalne decyzje tak, by to, co służy ich interesom, służyło także innym. Jak to się ma do zasad darwinizmu? John Maynard Smith wykazywał, że natura jest bogatsza i bardziej skomplikowana w działaniu, niżby chcieli dogmatyczni redukcjoniści. Opisał na przykład „burżuazyjną” strategię motyli, które w oznaczaniu własnych terytoriów szanują cudze „prawo własności”. Smith nie jest jednak liberałem – ma raczej sympatie lewicowe; nie kwapi się do uogólnień przenoszących wyniki jego pracy na stosunki w społeczeństwie ludzkim. Nie stroni za to od dyskusji nad społecznym kontekstem wiedzy naukowej: nauka nie jest celem samym w sobie, lecz także narzędziem samopoznania człowieka.
Martha Nussbaum
czyli prawo w obronie ludzkości
Amerykanka Nussbaum (ur.1947), posiadaczka ponad 20 doktoratów honorowych, to rzadki dziś przykład polihistora – człowieka o zainteresowaniach encyklopedycznych. Tygodnik „Time” nazwał ją „kobietą czynu współczesnej filozofii”. Wykłada na wydziałach filozofii, prawa, teologii, zajmuje się politologią, Azją Południową, prawami człowieka, kulturą antyczną i studiami porównawczymi w dziedzinie konstytucjonalizmu. Uchodzi za filozoficznego „neostoika”, ale sama uważa się przede wszystkim za adwokata człowieczeństwa. Od 12 roku życia zaczytywała się Dickensem, bo odkryła w nim kogoś, komu leżała na sercu sprawa ubogich dzieci.
Nussbaum dystansuje się od dwóch silnych prądów we współczesnym podejściu do życia – utylitaryzmu (jak najwięcej przyjemności i wygody dla jak największej liczby ludzi) i libertarianizmu (jak najmniej interwencji państwa w życie jednostki). Nie podoba jej się wizja społeczeństwa, w której najważniejsze są wysiłki zmierzające do nakręcania spirali wzrostu gospodarczego za wszelką cenę. Przez siedem lat pracowała w oenzetowskim instytucie badawczym wspólnie z laureatem Nobla ekonomistą Amartya Senem. Ta współpraca – i pewnie też kilkuletni związek prywatny z Senem – wpłynęła głęboko na jej poglądy. Także po atakach 11 września wzywała do solidarności międzyludzkiej i rozszerzania horyzontów etycznych. „My, Amerykanie przekonaliśmy się, jak podatny na ciosy może być nasz kraj – pisała – nauczmy się teraz, że i inni ludzie są w podobnej sytuacji, oni też mogą stracić swych bliskich w jakiejś katastrofie: wskutek klęski głodu, powodzi czy czystek etnicznych”.
Peter Singer
czyli przewrót kopernikański w etyce
Urodzony w Melbourne w 1946 r., od 1999 r. profesor bioetyki w Princeton w USA, zdobył błyskawiczny rozgłos w połowie lat 70. manifestem „Animal Liberation” (wyzwolenie zwierząt). Tezą książki było założenie, że cierpią nie tylko ludzie, lecz także zwierzęta, a zatem świat norm etycznych jest szerszy, niż uważają tradycyjni moraliści, a gatunek ludzki nie stanowi jego centrum. Ale to nie ta teza wzbudziła gwałtowny opór krytyków Singera. Oburzenie wywołało jego „utylitarne” podejście do problemu eutanazji, aborcji i upośledzenia. Singer akceptuje eutanazję i aborcję. Uważa, że skoro naukowcy tolerują eksperymenty na żywych zwierzętach, nie powinni odrzucać doświadczeń na ludziach z ciężkimi uszkodzeniami mózgu.
Tymi prowokacyjnymi sugestiami zasłużył sobie u niektórych na miano nazisty, choć w rzeczywistości stracił część rodziny w hitlerowskich obozach koncentracyjnych. Singer odrzuca oskarżenia: twierdzi, że nie ma uprzedzeń wobec upośledzonych i nie jest tak, iż kocha zwierzęta, a nienawidzi ludzi. Oczekuje tylko spójności myślenia i działania – na przykład od rodziców, którzy wiedzą, że ich mające przyjść na świat dziecko będzie głęboko upośledzone, a oni nie będą w stanie pokryć kosztów jego utrzymania. Zamożnym rodzinom amerykańskim Singer radzi, by zamiast wydawać krocie na luksusy, oddały nadwyżki ubogim. Trzeba tak kierować społeczeństwem ludzkim – wywodzi Australijczyk – by ludzie mogli wybierać to, co lepiej służy ich interesom i możliwościom rozwoju.
Noam Chomsky
czyli bunt przeciwko Ameryce
Syn rosyjskich imigrantów (ur.1928) studiował na Uniwersytecie Pensylwania matematykę, filozofię i językoznawstwo – w tej ostatniej dziedzinie zdobył światowy rozgłos i uznanie. Poza kręgami akademickimi znany jest jednak przede wszystkim jako radykalny krytyk polityki amerykańskiej, amerykańskiego modelu demokracji i kapitalizmu. Nie jest to krytyka z pozycji marksistowskich – Chomsky cieszył się z obalenia muru berlińskiego – lecz socjalistyczno-libertariańskich. Chomsky potępiał nie tylko interwencje USA w Ameryce Łacińskiej czy Wietnamie, lecz także „ukryte ludobójstwo” w Timorze Wschodnim pod okupacją Indonezji.
Odrzuca misjonarskie zapędy Stanów Zjednoczonych, które uważają za „demokrację” tylko taki system rządów, który odpowiada interesom amerykańskiego biznesu. Nie zostawia też suchej nitki na amerykańskim modelu wolności mediów – uważa, że media są w istocie integralną częścią amerykańskiej machiny hegemonistycznej, dążącej do panowania nad światem po upadku bloku sowieckiego. Protestował więc przeciwko interwencjom USA w Kosowie, Afganistanie i Iraku. W imię obrony wolności słowa napisał wstęp do książki Roberta Faurissona podważającej prawdę o Holocauście. Z takimi poglądami Chomsky znalazł się w ojczystej Ameryce jakby na wewnętrznym wygnaniu, ale wywiera tym większy wpływ poza Stanami, które przedstawia jako potęgę kierującą się wyłącznie interesami wielkich amerykańskich korporacji.
FILOZOFOWIE
Jean Baudrillard
czyli społeczeństwo spektaklu
Baudrillard (ur.1929) wraz z Jean-François Lyotardem i Jacques'em Derridą okrzyknięci zostali prorokami „postmodernizmu”. Ale nie jest on ani prorokiem, ani nawet „postmodernistą”, lecz krytykiem współczesnej kultury i marksistą, który zamiast wzywać do rewolucji, obnaża fikcje i mistyfikacje, którymi obrasta społeczeństwo masowej konsumpcji. Zdobycze czasów nowożytnych – emancypacja seksualna i rasowa, wolność słowa, zniesienie różnic klasowych – zostały zdaniem Francuza zgrabnie przejęte i wmontowane w „społeczeństwo spektaklu” i utraciły swoją moc wyzwalającą. W tym społeczeństwie życie zwykłych ludzi staje się serią pozbawionych znaczenia wydarzeń: robienie zakupów, rytualne oglądanie dziennika telewizyjnego. Ludzie zostają wyzuci z prawa do przeżywania własnego życia jako rzeczywistości.
Rzeczywistość zastępuje jej imitacja, w czym celuje oczywiście przemysł telewizyjny, filmowy i media, a interesem tym kręcą spece od reklamy i marketingu. Granica między kreacją a realnością zaciera się do tego stopnia, że nie sposób ustalić, co jest obiektywną prawdą. To w tym sensie Baudrillard wypowiedział słynne zdanie, że wojna nad Zatoką w 1991 r. w ogóle nie miała miejsca – oglądaliśmy tylko zmontowaną pod okiem cenzorów jej wersję do użytku propagandowego. Po atakach na Nowy Jork i Waszyngton w 2001 r. Baudrillard znów się naraził: napisał, że amerykański czarno-biały obraz świata, w którym dobro reprezentuje Ameryka, prowokuje do aktów terroru.
Kate Millet
czyli precz z patriarchatem
Dziś jej tezy wydają się dosyć oczywiste, ale ponad 30 lat temu, kiedy wyszła książka Kate Millet „Sexual Politics” (Polityka płci), to była rewelacja. Amerykanka Millet (ur. 1934), profesor literatury angielskiej i rzeźbiarka, pisała, że dominacja mężczyzn w świecie kultury i władzy jest najbardziej powszechną ideologią naszych czasów. Nikt dotąd z taką siłą nie postawił problemu społecznych ról kobiety i mężczyzny: w naszym dekalogu obowiązuje przykazanie, że mężczyzna panuje nad kobietą, a starszy mężczyzna nad młodszym. Taki system społeczny Millet nazwała „patriarchatem” i poświęciła się jego zwalczaniu, wykorzystując – co było nowością w krytyce feministycznej – argumenty czerpane z antropologii, socjologii, historii i ekonomii, a także – jej specjalność – literatury. Uważacie D.H. Lawrence'a, Henry'ego Millera, Normana Mailera, Jeana Geneta za ikony wyzwolenia? Pokażę wam, że i u nich siła i przemoc wobec kobiet jest cenioną wartością. Od słowa Millet przeszła do czynu – włączyła się w ruch obrony praw kobiet od Ameryki po Iran.
Jacques Derrida
czyli dekonstrukcja
Drugi Francuz na liście brytyjskiego tygodnika, urodzony w 1930 r. w Algierze, filozof języka, wyznawca metody „dekonstrukcji” tekstów kultury ujawniającej ich ukryte sensy i intencje. Wszystko w ludzkim świecie jest „tekstem”, warto się przyjrzeć mechanizmom mowy zamieniającym słowa w rzeczy, tak jakby istniały one naprawdę, a nie tylko w języku. Wbrew krytykom-upraszczaczom Derrida nie twierdzi, że wszystko może znaczyć cokolwiek, lecz raczej że znaczenia nie są nigdy ostateczne i stabilne. Dekonstrukcja nie musi być wcale destrukcją, ma za to uczulić nas na bogactwo sensów, ich wewnętrzne powiązania lub sprzeczności. Metoda Derridy ma oczywiście skutki polityczne – on sam nazwał ją odmianą radykalnego marksizmu, uważa się za człowieka lewicy i współpracował przez pewien czas z innym słynnym francuskim krytykiem kultury, marksistą Louisem Althusserem. O co chodzi w tej całej „dekonstrukcji”? Derridę, przedstawiciela pokolenia buntu polityczno-obyczajowego 1968 r., zalicza się do nurtu „antyfilozofii”, która chce wyzwolić człowieka z metafizycznego „kaftana bezpieczeństwa”. Chodzi więc o wolność od narzuconych interpretacji świata. Ale dziś Derrida, który dzieli czas między wykłady w USA i w Paryżu, zajmuje się mniej wyzwoleniem, a więcej tematami takimi jak przyjaźń i teologia. Niektórzy żartują, że zawsze chciał być rabinem i w końcu nim zostanie.
MISTRZOWIE
Abul-Ala Maududi
czyli islam ponad wszystko
Maulana Sajjid Abul-Ala Maududi (1903–1979) był rzecznikiem stopniowych reform i zmian polityczno-społecznych, ale uważał, że warunkiem ich powodzenia jest wewnętrzna przemiana poszczególnych muzułmanów.
Przyszedł na świat jeszcze pod brytyjskimi rządami w ówczesnych Indiach, jako młody dziennikarz zaczął drukować w odcinkach swoje dzieło o islamskim pojęciu dżihadu. Termin ten, który dziś wszedł niemal do języka potocznego, miał dla niego sens duchowo-etyczny – świadczenie własnym życiem o zasadach Koranu – ale Maududi uważał, że dżihad obejmuje także dążenie do poprawy bytu społecznego muzułmanów. W 1941 r. założył Organizację Islamską, Dżamat-e-Islami, wzorowaną na kadrowych partiach rewolucyjnych istniejących w Europie. Porządni muzułmanie mieli być zalążkiem nowego społeczeństwa islamskiego. Organizacja wpadła wkrótce w sidła kadrówek komunistycznych: uległa pokusie autorytarnej.
Kiedy po wycofaniu się Brytyjczyków z Indii otwarła się możliwość powstania niepodległego muzułmańskiego Pakistanu, Dżamat ją odrzuciła. Maududi uważał, że islamu nie należy zamykać w granicach jakiegoś jednego państwa narodowego – ma się rozszerzyć na cały świat. Ostatecznie osiedlił się jednak w Pakistanie i zaczął działać na rzecz zaprowadzenia w nim rządów szariatu, prawa koranicznego, którego stał się znawcą, komentatorem i obrońcą. Oskarżony przez władze pakistańskie o podżeganie do antypaństwowych rozruchów, został uwięziony i skazany na śmierć (1953). Nie chciał prosić o ułaskawienie, co uczyniło zeń ikonę pobożności i męczeństwa, wyrok unieważniono, wyszedł na wolność.
Stał się głęboko antyintelektualnym piewcą wyższości islamu: świat zewnętrzny nie rozumie wiary muzułmańskiej. Islam – nauczał – ma odpowiedź na każde istotne pytanie i zagadnienie. Prawo koraniczne może być w tym i owym przestarzałe, ale nie można go poprawiać i zmieniać. Dotyczy to także punktów najbardziej opresywnych, np. kwestii kobiet czy stosunku do społeczeństwa typu zachodniego. Zachód jest niemoralny i dekadencki. Maududi w swej krytyce Zachodu odwoływał się do niemieckich faszystów i do Darwina, którym podpierał się, uzasadniając podległość kobiet. Był autorytarnym tradycjonalistą, a nie demokratą. A jednak wiele lat po śmierci Maududiego jego idee rządzą wyobraźnią milionów muzułmanów we wszystkich zakątkach świata.
Li Honghzi
czyli potęga medytacji
Mistrz Li (ur.1952) zarzeka się, że nie jest chińskim Buddą. Istnieje kilka wersji jego życiorysu. W jednej uczył się jako mały chłopiec chińskich sztuk walki pod nadzorem buddyjskiego mistrza, a potem pogłębiał umiejętności pod okiem taoisty. Wyznawcy Li wierzą, że potrafi przenikać przez ściany i że Li jest przybyszem z innej, wyższej rzeczywistości. Nie wygląda to poważnie, a jednak Li wyrósł na przywódcę milionów i wroga numer jeden komunistycznych władz Chin. Władze uważają go za oszusta i wywrotowca, rzesze zagubione na chińskiej drodze do kapitalizmu – za duchową opokę. Szok transformacji ożywił w Chinach różne wiary, które wciskają się na miejsce po kulcie przewodniczącego Mao.
Ruch Li – zwany potocznie sektą Falungong – początkowo nie budził większych sprzeciwów rządu. Rozwinął się w początku lat 90., kiedy jedna z książek Li stała się bestsellerem. Związki Li ze sztukami walki nikomu wtedy nie wadziły – uznano, że lepiej będzie, jeśli Chińczycy zajmą się własną tradycją kulturową niż niebezpiecznymi ideami Zachodu, takimi jak demokracja. Ale kiedy ruch Li skupił miliony, władze doszły do wniosku, że może być on rywalem partii komunistycznej i przemycać pod płaszczykiem niewinnych ćwiczeń gimnastycznych i medytacyjnych wywrotowe treści polityczne. Protesty i petycje zwolenników Li nie pomogły: w 1998 r. mistrz emigrował do USA, a rok później sekta została zakazana i podlega do dziś surowym represjom. Mistrz naucza z oddalenia za pomocą wideo, Internetu i książek, a jego zwolenników raczej przybywa, także poza granicami Chin Ludowych.
Antonio Negri
czyli antykapitaliści nie traćcie nadziei!
Nie wiadomo, czy Negri trafiłby na listę, gdyby nie to, że za swoje poglądy trafił do więzienia. Czy tylko za poglądy? Urodzony w Padwie w 1933 r. był działaczem radykalnej włoskiej lewicy w latach 60. i 70. Uważa się za komunistę, ale zwalczał nie tylko kapitalizm, lecz także instytucje państwa. Nigdy nie należał do partii – chciał „ratować Marksa od marksizmu” i wyzwolić ludzi pracy od samego reżimu pracy, partii politycznych i związków zawodowych. Po zamordowaniu w 1978 r. premiera Włoch Aldo Moro przez lewackie Czerwone Brygady, rząd ogłosił stan wyjątkowy. Negri został aresztowany, choć nie pochwalał przemocy w walce politycznej. Sąd uznał, że teoretyk rewolucji ponosi moralną odpowiedzialność za falę terroru we Włoszech. Został zwolniony z więzienia, kiedy wybrano go na deputowanego do parlamentu (1983), ale kiedy kilka miesięcy później cofnięto mu poselski immunitet, by dokończyć toczący się przeciwko niemu proces sądowy, Negri zbiegł do Francji.
Brał tam udział w życiu intelektualnym i politycznym kręgu lewicy wokół słynnego Michela Foucaulta. Propagował ideę, że kapitał i władza centralna nie są tak wszechmocne, jak się powszechnie wydaje i że trzeba im przeciwstawić rewolucyjne siły demokratyczne – pracowników najemnych, kontestatorów, ubogich. Po powrocie do Włoch w 1997 r. został ponownie aresztowany i skazany na 13 lat więzienia. Napisał w celi manifest pokolenia – „Imperium”. Zdaniem Negriego, radykalna lewica nie powinna poddawać się pesymizmowi, bo epoka globalizacji służy jej sprawie: koniec „diabelskiej klatki” państwa narodowego, zanikanie granic, masowa migracja otwierają nowe możliwości oporu. W kwietniu ub.r. Negri został zwolniony z więzienia i podjął działalność polityczną.