W Polsce są teraz 104 ośrodki adopcyjne, w tym 50 publicznych (państwowych), resztę prowadzą organizacje społeczne i diecezje kościelne. Te spośród publicznych, które w 2010 r. przeprowadziły co najmniej 10 adopcji, i te z niepublicznych, które miały ich co najmniej 20, będą nadal zajmowały się adopcją. Pozostałe publiczne, bez wyrobionej normy, zostaną rozwiązane, a pracownicy pozostaną w gestii starosty, który może, ale nie musi, zagospodarować zwolnionych, powierzając im np. funkcje organizatorów opieki zastępczej – nowego ciała powiatowego, przewidzianego w niedawno przyjętej ustawie o pieczy zastępczej. Ma owo ciało pomagać rodzinom zastępczym różnego typu.
W myśl nowej ustawy od stycznia 2012 r. władzę nad ośrodkami adopcyjnymi sprawował będzie już nie starosta powiatu, lecz marszałek województwa.
Ośrodki adopcyjne, mówi Alina Wiśniewska z Ministerstwa Pracy i Polityki Społecznej, są rozmieszczone nierównomiernie. W niektórych województwach po kilka, a w innych – kilkanaście. Niektóre miały na koncie po parę adopcji w roku, zdarzały się takie, że tylko jedną. Pracują chaotycznie, w rozproszeniu, każdy sobie. Jest ich za dużo.
Nie rozliczano ich dotychczas z liczby adopcji restrykcyjnie – to nie fabryka, sądzono, która jak nie sprzeda wyrobu, to zbankrutuje. Te, które nie uzyskały wspomnianych limitów, decydujących teraz o być albo nie być, czują się skrzywdzone. – Nikt przecież nie ustala wskaźników dla lekarza, ile wyleczył katarów, a ile zapaleń płuc – mówi Anna Borkowska, psycholog, dyrektorka ośrodka w Płocku, gdzie przywiązuje się wielkie znaczenie do przedadopcyjnej diagnostyki rodzinnej.