Odtworzenie procesu i egzekucji Barbary Zdunk, spalonej 200 lat temu na stosie w warmińskim Reszlu, wywołało medialną burzę. Głównie za sprawą pełnomocnik rządu ds. równego traktowania Elżbiety Radziszewskiej, która poczuła się „zaniepokojona przesłaniem, jakie niesie ze sobą tego typu inscenizacja”. W liście do Marka Janiszewskiego, burmistrza Reszla, minister Radziszewska przypominała, że „palenie czarownic w średniowieczu także związane było z uprzedzeniami wobec kobiet”. Zaapelowała do władz miasta, by „najbardziej drastyczny element wspaniałych obchodów, czyli historyczna rekonstrukcja egzekucji Barbary Zdunk”, została wycofana z programu imprezy. Problem polegał na tym, że był to jedyny punkt programu.
– Nie organizowaliśmy żadnych obchodów, bo co tu świętować 200 lat od ostatniego w Europie spalenia na stosie? – mówi burmistrz Reszla Marek Janiszewski.
– Oczywiście ogień musiał być, o tym jest ta historia – przyznaje Artur Galicki, reżyser przedstawienia, dyrektor ośrodka kultury. – Ale tylko jako symbol, nikt niczego nie palił.
Ognisko, nieopodal sceny zbudowanej na murach zamku, pod basztą, zapłonęło na koniec spektaklu. Wszyscy uczestnicy przedstawienia poprowadzili Barbarę w kierunku ognia, a potem zniknęli w ciemnościach.
Tytułowa bohaterka nie wypowiada na scenie ani jednego słowa. – Miałam najłatwiejszą rolę – śmieje się Dorota Łucek, uczennica reszelskiego liceum, od września w klasie maturalnej. Dorota, która już pewnie na zawsze w Reszlu pozostanie Barbarellą, ma długie do pół pleców ciemne, kręcone włosy. Pochodzi z Plesna jak Barbara, która z tej wioski przywędrowała do Reszla za swoim kochankiem, znacznie młodszym Jakubem Austerem.