Przez 10 minionych lat konkurs na stypendium POLITYKI toczył się niezmiennymi koleinami: wybieraliśmy około 20 młodych, wybitnych naukowców, rozdzielając między nich tyle pieniędzy, ile udało nam się zdobyć w świecie biznesu i finansów oraz wśród naszych czytelników. Postanowiliśmy odświeżyć formułę przedsięwzięcia. 10 lat temu rozumieliśmy je jako manifestację przeciw głodowym, upokarzającym pensjom, na jakie skazywano młodych, choćby najwybitniejszych naukowców. Wręczaliśmy portfele z zawartością 25 tys. zł z nadzieją, że chociaż przez rok laureat nie będzie musiał dorabiać korepetycjami, kupi buty dla dziecka, potrzebne książki, nowy laptop…
Nie jest tak, iżby dziś wybór kariery naukowej wiązał się z należnym komfortem finansowym. Ale też POLITYKA przestała być samotną wyspą – archipelag stypendiów i grantów badawczych na tyle się rozrósł, że socjalna asekuracja młodych naukowców wydała nam się nieco anachroniczna. Zresztą z kontaktów z prawie 200 dotychczasowymi laureatami wynikało niezbicie, że to wcale nie finansowa gratyfikacja miała dla nich zasadnicze znaczenie, ale to, czym tygodnik posłużył (ze swej natury) najlepiej: uznanie, prestiż, pewien rozgłos są dziś monetą trudną do przecenienia.
I o to nam teraz właśnie chodzi – o wyeksponowanie najstaranniej, jak to możliwe, wybranej piątki. Nie tylko dla nich samych, choć na to w pełni zasługują. Nie tylko dlatego, że ten właśnie typ kariery chcemy lansować jako wyraźny kontrwzór dla świata kultury masowej. Chodzi też o pokazanie atrakcyjności nauki. Niezwykłych tropów, jakimi ona podąża.
Można powiedzieć, że zrobiliśmy wszystko, by wybrać najlepszych z najlepszych. Przez najlepszych. W pierwszym etapie kapituła profesorska, pracując w zespołach stosownie dobranych do jednego z pięciu obszarów nauki, wyłoniła finalistów.