Dezodorant stał się jednym z głównych gadżetów codzienności i tematem rozważań socjologicznych, które coraz częściej zajmują się przedmiotami codziennego użytku. Dezodorant odziera nas z zapachu ciała, zatykając pory różną chemią, która odpada potem wraz ze złuszczającym się naskórkiem. Co przywodzi na myśl praktyki z ubiegłych wieków względem dzieci na przykład, które nacierano łojem, sproszkowanym ołowiem, papką pudru z winem i innymi maziami, żeby morowe powietrze, szalejące w okolicy, nie przeniknęło przez skórę. Po jakimś czasie łój z brudem odpadał sam płatami albo można go było, gdy stawał się sztywny, nieco odskrobać. Dzieci nigdy nie myto, bo mogłoby to sprowadzić na nie choroby, pozbawiając warstwy ochronnego brudu. Nie tylko dzieci.
Lecznicza moc
Naukowcy sprzed dwóch wieków i późniejsi dowodzili, że mężczyźni zażywający kąpieli tracą wigor, stając się podobni eunuchom, woda może uszkodzić płód myjących się ciężarnych, zgubna jest też w czasie połogu. Pannom grozi bezpłodnością. Ludzie chodzili zatem spowici w chmurę własnych zapachów. Pewien ciężko chory arystokrata posadzony wśród mocno pachnących sobą dziewic odzyskał zdrowie, naturalne zapachy miały bowiem moc leczniczą. Owe dziewice nie myły się, uchowaj Boże, nigdy. Również po wypróżnieniach podcierały się jedynie, jak wszyscy, mchem, słomą, liśćmi oraz rękami, które to – jak i nogi – myły tylko w razie niezbędnej konieczności, co zalecali lekarze. Niełatwo sobie wyobrazić, co mianowicie taką koniecznością wtedy być mogło.
Mycie się nie tylko groziło ciężkimi chorobami, rozmiękczając ciało, przez co miały one łatwy dostęp do jego wnętrza. Było sprzeczne z naturą. Każdy narząd, dowodził jeden z ówczesnych medyków, ma określony ciężar, sposób wzrastania i roztacza wokół siebie właściwy sobie zapach.