Klub Polska Londyn 2012 zrodził się z poczucia klęski po igrzyskach olimpijskich w Pekinie. 10 medali to było zdecydowanie za mało jak na narodowe apetyty, do tego jeszcze urzędników z Ministerstwa Sportu kłuło w oczy, że nasi sportowcy wiele konkurencji kończyli w ogonie stawki, owiani niesławą. Narastało poczucie, że budżetowe środki są inwestowane w zawodników bez teraźniejszości i bez przyszłości, więc z ministerstwa wypłynęła koncepcja, by skupić się na najlepszych. Ojcem pomysłu był ówczesny wiceminister, a dziś szef resortu Adam Giersz.
Najpierw do Klubu trafiła dziesiątka medalistów z Pekinu. Z czasem grono poszerzyło się o zdobywców medali w konkurencjach olimpijskich na mistrzostwach świata; wyjątek zrobiono dla 800-metrowca Marcina Lewandowskiego, ubiegłorocznego mistrza Europy. Dziś grupa namaszczonych do sukcesów liczy 40 osób. Każdy szkoli się w ramach indywidualnego programu, dla którego trzeba zyskać w ministerstwie przychylność. W 2010 r. klub pochłonął 13,75 mln zł, w tym roku – 20,2 mln (odpowiednio 9 i 13 proc. budżetu ministerstwa). Te kwoty obejmują wszystkie potrzeby zawodników: stypendia, sprzęt, zgrupowania, pensje trenera i członków sztabu, w razie potrzeby leczenie oraz rehabilitację. Rozrzut środków zarezerwowanych dla klubowiczów jest duży. W 2011 r. na finansowanie kariery kolarki górskiej Mai Włoszczowskiej zarezerwowano 1,2 mln zł, a zapaśniczki Agnieszki Wieszczek – 412 tys.
Idei objęcia ekstraopieką kandydatów do olimpijskiej chwały nikt w środowisku nie kwestionuje. Rzecz w tym, że mistrzom i tak niczego nie brakowało. – Jak zmieniło się moje sportowe życie po włączeniu do Klubu?