Nie wiedział, o czym będzie, co z tego wyniknie. Po dwóch tygodniach rzecz była gotowa. Zatytułował ją po polsku, po prostu „Warszawa”. Główni bohaterowie mają te same imiona: Felix Polak i Felix Turek. Na początku opowieści spotykają się w tramwaju nr 9: Felix Turek siedzi, Felix Polak stoi. Pozorny spokój sceny burzy zachowanie Turka: starsza kobieta prosi o ustąpienie jej miejsca, a ten – podczas gdy się do niego zwraca – nawet na nią nie patrzy. Jego wzrok zawisł na fasadzie kościoła Niepokalanego Poczęcia przy placu Narutowicza... W umyśle Polaka coś się odpala, jakiś lont: „Spójrzcie na niego: siedzi sobie szczęśliwy, udając, że patrzy przez okno, że coś go tam interesuje, przeklęty Turek. Nazywa się Felix, ja się nazywam Felix. I chcę go zabić. Przypatrzcie się mu dobrze: ten jego zarost, przypadkowo rozsiany na tłustej twarzy, oczka jak u przepalonego marihuaną kurczaka i jeszcze ten kapelusz, zwieńczony pomarańczowymi warkoczykami. Nie cierpię go!”.
Więc nie ulega wątpliwości: Felix Turek musi umrzeć! Zaczyna się szaleńczy pościg, przewrotny i surrealistyczny, podczas którego obaj bohaterowie natykają się na inne postaci, życzliwe i wrogie jednemu czy drugiemu (albo obu), pokraczne i pokręcone. Kilkakrotnie Felix i Felix stają przed sobą twarzą w twarz, ale wciąż coś im przeszkadza w ostatecznej konfrontacji: a to absurdalnie gorliwi policjanci, a to wstawieni staruszkowie, a to kasjerka Kapustka z Carrefoura w Złotych Tarasach, której monotonne, odmierzane bipami życie zmienia się pod wpływem aspirującego do zabójstwa rodaka.
Windziarz na prezydenta!
Ale prawdziwą bohaterką powieści jest tytułowa Warszawa – ze swoimi pomnikami, budowlami (jak hotel Sobieski z „dziwacznym nakryciem głowy”), nowoczesnymi centrami handlowymi (symbol definitywnego zwycięstwa konsumpcjonizmu nad komunizmem).