Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Drogi mleczne

Jak Wysokie Mazowieckie uzależniło się od mleka

Krowa żywa lub reklamowa to stały element tutejszego krajobrazu. Krowa żywa lub reklamowa to stały element tutejszego krajobrazu. Anna Musiałówna / Polityka
Gdy w Wysokiem Mazowieckiem pada deszcz, miasteczko przykrywają parasolki z logo Mlekovity. W słońcu – kaszkiety z logo, jesienią – polary z logo, reklamówki z logo – całorocznie. Bo Mlekovita to w tej części Podlasia pierwszy chlebodawca.
Zakład konfekcjonowania sera w Mlekovicie - największy na świecie.Anna Musiałówna/Polityka Zakład konfekcjonowania sera w Mlekovicie - największy na świecie.
Kazimierz Przeździecki przejął krowy po swoim ojcu. Teraz po nim krowy oddziedziczy syn.Anna Musiałówna/Polityka Kazimierz Przeździecki przejął krowy po swoim ojcu. Teraz po nim krowy oddziedziczy syn.
Dużo mleka mogą dawać tylko krowy szczęśliwe...Anna Musiałówna/Polityka Dużo mleka mogą dawać tylko krowy szczęśliwe...

Przy wiejskich drogach stoją domy naznaczone od ulicy czerwono-granatowym logo Mlekovity. To znak dla kierowców ciężarówek (z zachętą na plandece „Twoja droga mleczna”), że tu mieszka dostawca; należy co drugi dzień wstąpić i opróżnić chłodnie.

Te ładniejsze domy, z kolumnami w stylu jońsko-swojskim, należą do rekordzistów w dojeniu. Przeciętne, bezstylowe – do właścicieli kilkunastu krów. W kuchniach jednych i drugich wisi ten sam kalendarz mleczny, a w kredensach stoją mleczne kubeczki.

Mieszkańcy domów na niedzielnych mszach proszą o błogosławieństwo dla prezesa Mlekovity Dariusza Sapińskiego, najhojniejszego mecenasa. Sponsoruje on ich kościoły, ich drużynę piłkarską Frescovita, ich jedyne pikniki w powiecie, podczas których widzi się na żywo piosenkarkę z telewizji i umiera ze śmiechu na zawodach w piciu litra mleka na czas, za co rekordzista (litr w 6 sekund) dostaje od prezesa Wypasiony Rower.

A wzdłuż dróg ciągną się pola, obsiane monotonnie kukurydzą i zbożem. To najwydajniejsza pasza. Metafory mleczne tak wrosły w krajobraz, że nikt tutejszy nie zauważa, że jest obrandowany swoim chlebodawcą. On, jego dom, kuchnia, kurtka, siatka i tak dalej.

A wieczorami

w oknach domów migają fioletowe kwadraty telewizorów. Na TVP leci właśnie serial codzienny „Pogodni”, Mlekovita wykupiła 12 odcinków z wątkiem mlecznym. To losy typowej polskiej rodziny ujęte komediowo. On jest architektem, ona, bardzo uczuciowa, dorabia projektując ogrody, mają syna Stasia. W pewnym momencie (sponsorowanym od października) pojawia się u nich kuzyn Witek. Wraca z Ameryki i chce rozejrzeć się za jakimś biznesem. Podczas luźnych rozmów o życiu degustują coś z mlecznej galanterii Mlekovity, nienachalnie wymieniając nazwę produktu. Na przykład Witek mówi, że wracając na stare śmieci, polskiego mleka by się napił. Wtedy kuzynka wyjmuje z lodówki Mleko Wypasione, a Witek wspomina dzieciństwo, kiedy mamusia wypasała krowy. Syn Staś tłumaczy mu, że wypas to dziś po polsku coś super ekstra.

Albo: Witek grilluje w ogrodzie hamburgery i potrzebuje śmietanki do sosu. Kuzynka nie je, odchudza się, pijąc produkt Menu B o zerowej zawartości tłuszczu i mleko zagęszczone wypasione z magnezem lekkie. Witek, lejąc do kawy śmietankę light, narzeka, że na tym lajcie schudł w Ameryce 12 kg. Jogurt Polski pojawia się w wątku o miłości ojczyzny, Witek odkrywa, że Polska to teraz kraj wielkich możliwości, postanawia zostać i otworzyć sklep Mlekovitka, białe złoto.

A w segregatorach

kadrowa Teresa Ostrowska (szelest) ma zamknięte liczby: 6 tys. dostawców mleka, przerabianego dobowo (3 mln litrów) przez 1600 pracowników stacjonarnych na 400 wariacji mlecznej galanterii (regularnie ocenianej organoleptycznie w skali od 1 do 5 pod względem smaku, zapachu, konsystencji, barwy przez wykwalifikowany zespół sensoryczny), z którymi codziennie rusza w swoją drogę mleczną 100 tirów. Tu chodzi o cały świat: Rosja, Portugalia, Egipt, Argentyna, Chiny.

Droga mleczna kadrowej to schemat tutejszych dróg: w domu (mowa o latach 60.) było osiem krów, cztery doiła ona, cztery siostra. Choć pociągała ją historia, gdzie mogła iść 14-letnia córka dostawców mleka, jak nie do technikum o mleczarskim profilu? Takie było rodzicielskie pokierowanie. Potem (mowa o latach 70.) rowerem dojeżdżała na produkcję. Zapoznała się z mężem, zakładowym mechanikiem. Nietrudno było się im znaleźć (jeszcze mowa o latach 70.) w spółdzielczej mleczarence, zatrudniającej 105 osób. Od tamtej pory minęło 39 lat. Już nie jest wzywana do celów sensorycznych, gdyż cholesterolu przybyło.

Niech teraz smakują dwaj synowie. Starszy, absolwent marketingu, jest mlecznym przedstawicielem handlowym, młodszy, absolwent technikum mleczarskiego (założone z inicjatywy prezesa w 1994 r. w celu pozyskania zaplecza), został po szkole jako pomocnik mleczarski obróbki surowca, zapoznał się z dziewczyną na serowni i wyuczył zaocznie na inżyniera. Obecnie jest kierownikiem zmiany, a żona jest w ciąży.

Jakie czasy, taki schemat (szelest): najpierw uczniowie technikum przychodzą do zakładu na praktyki, niech uczą się i decydują, do którego działu zabije im serce, do masłowni, serowni, skupu itd. Całą ostatnią klasę zatrudnia się. Potem zapoznają się bliżej na zakładowych lunchach i wysyłają kadrowej zaproszenia na wesela. Następnie, w związku z promocyjną akcją wejścia na rynek dwuwarstwowych jogurtów dla dzieci MiaMu, zaczną ubierać nowo narodzone w reklamowe śpioszki. Później dzieci pójdą do przedszkola i będą układać wierszyki o kochanej Mlekovicie.

Gdyby kadrowa spojrzała na listę obecności, od razu powiedziałaby, kto z kim, który dział, kiedy był ślub, czy dziecko jest w drodze, czy już budują się na osobności.

Jej synowie już zaczęli osobne budowanie. Ona została z dziadkami, żeby zachować tradycję, czyli opiekować się pokoleniowo jeszcze żyjącym teściem – 40 lat w Mlekovicie jako kierownik skupu, jeszcze pamiętający czasy przed 1957 r., kiedy w Wysokiem nie było elektryczności, a zaprzężony koń obracał kierat, żeby z mleka zrobiło się masło.

Kadrowa jest spokojna o synów, gdyż widzi ich zżycie z tradycją. Są tak kochający mleko, że popijają nim nawet boczek. Nigdy nie powiedzą: Weź babciu. Zawsze przez uniżenie: Niech babcia weźmie.

A mieszkańcy

domku w Mystkach Rzym, Janusz i Marianna Mystkowscy, są właścicielami 10 krów. Od 1963 r. doją dla Wysokiego (tu mowa o pięknych, niezmechanizowanych czasach, kiedy poleciało to mleko dojącemu po rękawie, chłodziło się to mleko w studniach, miało to mleko smak niedzisiejszy). Należy pogodzić się: skoro ziemia jest już inna, to i plony z ziemi, a na pewno i krowa. Te dzisiejsze, dojone przez rekordzistów nastawionych na wydajność, wysiadają już po trzech laktacjach, a za młodości Mystkowskich dożywały kilkunastu lat. Jednak ten swój staroświecki spacer po łące powinny mieć. Coś za coś. Fakt, że tamte dawały 3 tys. litrów mleka rocznie od łba, teraz dają 7 tys.

Musowo zmienia się i człowiek pijający mleko od zmienionej krowy. Dawniej na Podlasiu młodzież kąpała się w sobotę, żeby pójść do kościoła na czysto. Dziś kąpie się w niedzielę, przed szkołą w poniedziałek.

Ona, Marianna Mystkowska, żona przewodniczącego rady nadzorczej Mlekovity, bez zakładu nie zobaczyłaby miejsc wartych oprawienia w ramki na regale. O, tu święta ziemia na progu grobu Jezusa. Cały świat wie, że przyjechała Mlekovita. Zawsze w polarach lepszej jakości z logo plus czapeczki na upały. Tu maj 2004 r., na audiencji u Jana Pawła II. Z okazji wejścia do Unii Jan Paweł chciał spotkać prawdziwych polskich rolników. Składali wtedy Ojcu w darze rzeźbę Mlekovity, a każdy z wycieczki miał wrażenie, że Jan Paweł patrzy prosto na niego, i ona, i kadrowa, i główny księgowy, choć zdjęcie (stojące u wszystkich na regałach) było robione w tym samym czasie. Tu widać, jak ona klęczy i całuje Jego rękę. Już ochroniarz ją zabierał, odepchnęła go i zdążyła powiedzieć: Ukochany Ojcze Święty, my z ziemi podlaskiej, prosimy o błogosławieństwo dla naszego zakładu, niech mi wolno będzie ucałować Twoją dłoń, Ojcze. A kiedy przyłożyła do niej usta, poczuła, jaka jest ona mikrutka, drżąca, guzkowata. Żył jeszcze niecały rok. W obecnych okolicznościach całuje to zdjęcie jako relikwię. Tu wrzesień 2011 r. – grupa mleczna na audiencji u Benedykta. Choć wpuścili ich do ogrodów watykańskich, to już nie było to.

A wracając do prezesa. W dzisiejszych firmach za nadwyżkowe pieniądze mężczyzn wysyła się na zjazdy do Ciechocinka, gdzie piją, rzygają, łajdaczą się. Prezes woli co trzy lata poprosić pallotynów o zorganizowanie dla pracowników czegoś świętego: Fatima, Awinion, Salamanka. (A w tle morze, gdzie huczało gorzej niż na produkcji).

A inicjatywa

żeby jeden z serków homogenizowanych nazwać Darek, na cześć prezesa, wyszła od ludzi. Jest mocno wierzący, żeby nie obrazić żadnego z dwóch proboszczów w Wysokiem, co niedzielę uczęszcza na msze św. w dwóch parafiach. A ile razy w środę pojedzie się na nowennę do sanktuarium maryjnego w Hodyszewie, można spotkać prezesa klęczącego.

O tym, że zakład rozwija się, niech świadczą ciągłe uroczyste święcenia nowych hal. Księża „pokornie proszą wszechmogącego Boga, by zesłał hojne błogosławieństwo na nowy obiekt. Niech sprawi, że dzięki zastosowaniu nowoczesnych technologii oddali się od nas widmo głodu i niedostatku, a wysiłek, aby nakarmić rzesze, przyniesie upragnione owoce”. Ostatni krzyż zawisł w 2010 r. na największym na świecie dziale konfekcjonowania serów – 150 ton na dobę, wiórkowany dla pizzerii, kostkowany dla sklepów, w tym plastrowany z funkcją otwórz–zamknij. Twarde, miękkie, tradycyjne, dziurawe, dojrzewające, wędzone, z ziołami, w typie salami. W przyszłym roku planowane jest omodlenie jeszcze nowszej hali na dodatkowe 100 ton.

To prezes Darek stworzył ten melanż podlaskiej pobożności z nowoczesnością. W 1992 r. przemienił zapyziałą spółdzielnię mleczarską, nadając jej nazwę Mlekovita, a bożą drogę – w drogę mleczną. O pracowitości prezesa niech świadczy fakt, że w oknach jego gabinetu jeszcze nocą pali się światełko, bijące od podświetlanej fototapety z podlaską puszczą. Kiedy zależni od swojego chlebodawcy już śpią, on luzuje krawat i myśli nad jeszcze większą nowoczesnością.

Tylko raz, gdy w sklepach pojawiła się margaryna Daria – na cześć Darii Sapińskiej, żony prezesa, właścicielki zakładu produkującego wydajną paszę – po domach przeszedł złośliwy chichot.

Jako startująca do Sejmu z list PO, w diecezjalnym Radiu Nadzieja opowiedziała ich miłosną historię (w tle piosenka Czerwonych Gitar „Historia jednej miłości”). Typowe małżeństwo studenckie. Kiedy on (który na podlaskich polach jeszcze szedł za kosiarką, wiążąc ręcznie zboże w snopki) przyjechał na Pomorze zapoznać się z jej rodziną, zobaczył, że tam na polach już chodzi snopowiązałka. I zaraził się postępem.

Choć Daria częstowała na festynach krówkami Mlekovity, jej przegrana była nieunikniona. Jej wyborcze hasło brzmiało: Czas na zmiany. Zmiany? Tu zaraz po mleku liczy się tylko PiS.

A stylowe domy

to takie, jak Agaty i Kazimierza Przeździeckich we wsi Lendowo Budy. Gospodarze są w pierwszej dwudziestce dostawców. To właściciele 170 krów nowoczesnych, żyjących w dobrostanie wytyczonym przez standardy unijne, gdyż dużo mleka mogą dawać tylko krowy szczęśliwe. Zadowolenie widać, gdy się idzie głównym korytarzem obory: krowy nie mogą czuć, że się je wykorzystuje dojąc. Mogą dojść, kiedy chcą, do koryta, poczochrać się o zawieszone na haku (działające 24 godz.) obrotowe czochradło. Wentylacja, naświetlenie imitujące rytm dzień–noc, 180 na 110 metrów miejscówki, żeby krowa mogła położyć się wygodnie i przeżuć sianokiszonkę.

Dobrego hodowcę poznaje się po tym, jak kończy. Syn Grzegorz, olimpijczyk, miał w ręku indeks na dowolną uczelnię rolniczą. Mógł wybrać ekonomię, zarządzanie, inżynierię produkcji, ale wybrał zootechnikę i rolnictwo na SGGW, żeby iść tą samą drogą mleczną.

Nowoczesną oborę, otwartą w 2008 r., poprzedziły poważne rozmowy z synem, który zgodził się dziedziczyć i piąć do góry jak jego ojciec Kazimierz, który (mowa o latach 80.) przejął 13 krów po swoim ojcu. Wyrabiał dobowo 300 litrów w 15 bańkach, z czym musiał fatygować się do zlewni. W 1996 r. dostał pierwszy puchar za przekroczenie 100 tys. litrów rocznie, co wychodziło więcej, niż za jego ojca dawały trzy wsie razem wzięte.

Teraz 100-tysięczników jest w gminie półtora tysiąca, a on, Przeździecki, znów w plejadzie – ponad 600 tys. litrów rocznie. Teraz niech syn pokaże, co potrafi. Mówi, że za dwa lata dojdzie do miliona litrów na rok.

Więc na prawo w oborze stoją sztuki dojone, na lewo młodzież oraz zacielone nasieniem zachodnim (cena za słomkę spermy waha się od 50 do 200 zł, w zależności od tego, jakiej narodowości jest buhaj). Syn na uczelni wyuczył się, że najlepsza jest sperma zagraniczna. Nasienie polskich buhajów przekazuje za mało pozytywnych cech, krowy mają mniej mleka i krasy. Zachodnie cechują lepiej spionowane nogi (dobrze chodzą całodobowo po betonie), za nogami idzie możliwość noszenia większego wymienia, a za nim wydajność. Latem przywiózł 22 sztuki zapłodnionych Dunek, każda wartości 7 tys. zł. Przejechały 1450 km, ale muczą po naszemu.

A najefektywniejsze dojenie zostało podpatrzone przez syna na praktykach u farmerów irlandzkich. Halę udojową urządził w typie rybia ość. Wchodzi do niej za kolejnością po osiem sztuk z każdej strony, a wszystkie stanowiska mają swój karmnik. Po założeniu aparatu na wymię, za każdym pociągnięciem dojarza za specjalną rączkę, do karmnika spada paszociągiem pół kilograma karmy, którą krowy traktują jako cukierki. Szybko uczą się zasad korzystania z hali. Nawet flegmatyczne aż garną się do zajęcia stanowisk w celu wydojenia.

Nowe krowy, dojone przez syna, pożyją góra cztery lata, ale wydoi się z nich 27 proc. więcej mleka rocznie w porównaniu z dojonymi w 2000 r.

A kiedy studenci tacy jak on przywożą do Wysokiego swoje zamiejscowe narzeczone, dopiero one zauważają, że tu jest tak jednakowo. Mlecznie.

Polityka 48.2011 (2835) z dnia 23.11.2011; Na własne oczy; s. 108
Oryginalny tytuł tekstu: "Drogi mleczne"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną