Damian 10 lat temu przyjechał do Warszawy na kilka dni. Chciał się wyrwać na trochę z dusznej atmosfery G. – średniej wielkości miasta na południu Polski. Tam nie było mowy o żadnym gejostwie; było pedalstwo, za które dostawało się po ryju i człowiek nie miał życia. W G. Damian chodził z Lucyną, bo w miastach średniej wielkości każdy facet ma dziewczynę i nie należy się wyłamywać.
W Warszawie pedałów już wtedy nie było. Byli geje; mieli swoje knajpki, dyskoteki. Choćby nieistniejący już klub Miami. Tam Damian trafił na piwo z kolegą i już nie chciał wracać do G. W Warszawie wszystko toczy się błyskawicznie. Dosiadł się właściciel i jeszcze tego samego wieczoru zaproponował, żeby Damian został w Miami jako kelner. To tu poznał Tadeusza. Sporo starszy, doświadczony, miał świetną pracę, mnóstwo znajomych: pan mecenas, pan profesor, pan minister.
Nowe miasto, nowi ludzie, nowe smaki. Wcześniej Damian myślał, że bigos to bigos i tyle. Tadeusz uczył go, że to przemyślana kompozycja smaków i zapachów. Odkrywał kuchnię włoską i to, że można przeleżeć całą noc w wannie pijąc wino i gadając o wszystkim tym, co w G. otoczone jest zakłamanym milczeniem.
Tyle że G. szybko upomniało się o Damiana. Lucyna urodziła synka i zamieszkała z matką Damiana. Żył podwójnie, jak długo się dało. Weekendy w G. u rodziny, tygodnie w Warszawie z Tadeuszem i przymiarki do decydującej rozmowy. Trochę liczył, że Lucyna sama się domyśli, ale się nie domyśliła. Kiedy powiedział, wściekła się i wyniosła z dzieckiem do swoich rodziców. Oświadczyła im, że Damian to pedał i żeby go nie wpuszczać, jak przyjdzie odwiedzić dziecko. Musiał tam chodzić z policją. A mama? Mamy podobno zawsze wiedzą. Ale wpatrzona we wnuka, nigdy nie zadawała pytań.
Piękne życie z Tadeuszem trwało rok. Najpierw rutynowe badania kontrolne wykazały nadciśnienie, następne cukrzycę i schorzenie wątroby. Dobra pensja zmieniła się w groszową rentę. Teraz Damian musiał utrzymać dom. Mieszkali w komunalnej kawalerce Tadeusza i obaj myśleli, że dobrze byłoby ściągnąć małego do Warszawy. Bo z czasem emocje z Lucyną opadły i dało się rozmawiać.
Zamienili mieszkanie na trochę większe, też komunalne. To był jeden wielki śmietnik, ruina można powiedzieć. Wszystko robili sami: kładli podłogi, remontowali łazienkę, przestawiali ściany tak, żeby dało się wydzielić błękitny pokoik dla małego. Damian sprzedał kawałek ziemi po ojcu, Tadeusz wziął kredyt.
Kiedy Tadeuszowi spadał cukier, dni były trudne. Nie miał siły nawet wstać, zamykał się w sobie, stronił od ludzi. W te lepsze wystarczyło, żeby Damian powiedział, że ma ochotę na roladę, i kiedy wracał z pracy, dochodziła w piekarniku, a Tadeusz czekał z otwartym winem, słuchając Montserrat Caballe. Na początku Damian prosił: włącz coś normalnego, ale jakoś się przyzwyczaił.
Damian przyznaje, że synka ściągnął do Warszawy trochę podstępem. Tłumaczył Lucynie: możemy walczyć, ale po co? Zamiast siedzieć w G. i nic nie robić, przyjeżdżaj. Są dwa pokoje, jakoś się ułoży, dopóki się nie usamodzielnisz. Pół roku przemieszkali we czworo. Lucyna z Tadeuszem nawet się polubili, chociaż spięcia się zdarzały. Małemu się podobało. Jest tata, mama, nowe przedszkole i fajny wujek, który robi najlepsze na świecie spaghetti, zabiera do Jordanka, na spacery i na karuzelę. Ale wszyscy czuli, że sytuacja normalna nie jest. Lucyna znalazła pracę i nowych znajomych, coraz częściej nie wracała na noc, potem znikała na parę dni, wreszcie się wyprowadziła. Dziś ma nową rodzinę. Mieszka niedaleko. Są w kontakcie.
W drodze do pracy Damian odprowadzał synka do szkoły. Tadeusz odbierał. Ale gorsze dni były coraz gorsze i co parę miesięcy Tadeusz trafiał do szpitala. Dopóki był przytomny, wszystko było w porządku, rozmawiał z lekarzami, Damian przychodził go odwiedzać. Ale kiedy pewnego razu wzięli go na OIOM, zaczęły się problemy. Rodzina? – pytał lekarz. Nie? No to pan nie wejdzie.
Ostatnie święta spędzili oddzielnie. Tadeusz pojechał do swojej rodziny. Damian z małym do mamy do G. Kiedy wrócili, Tadeusz już był w szpitalu. Stan bardzo ciężki. Damian dwa razy odbił się od ściany, wreszcie za trzecim skłamał: tak, rodzina. Wszedł i zobaczył wszędzie rurki i pikające urządzenia. Tadeusz miał oczy zakryte wacikami, był w śpiączce, żył tylko dzięki aparaturze. Za pierwszym razem Damian rozpłakał się i uciekł. Następnego dnia spytał pielęgniarkę: czy to możliwe, że on mnie usłyszy? Tego nikt nie wie – odpowiedziała.
Zdjął Tadeuszowi waciki z oczu, wziął go za rękę i zaczął opowiadać, co w domu, że mały szykuje się do komunii. Kiedy mówił, wydawało się, że monitory pikają jakoś szybciej. Jutro przyjdę cię ogolić – obiecał. Ale wieczorem Tadeusz już nie żył.
Kiedy jeszcze był w śpiączce, do Warszawy przyjechała siostra Tadeusza. Najpierw bardzo dziękowała Damianowi, że jest tak wspaniałym przyjacielem i opiekuje się Tadeuszem. Jak rodzina. Gdy została sama, dokładnie przeszukała mieszkanie, znalazła zdjęcia i zrozumiała. To była bardzo przykra rozmowa. Nie domyślałaś się? – pytał Damian. Przecież w jego życiu nie było nigdy żadnej kobiety. Usłyszał, że TAKI brat jej uwłacza i pewnie go pan Bóg pokarał. Potem było jeszcze gorzej, bo okazało sie, że mieszkanie niewykupione i rodzina nie dziedziczy, a polisę ubezpieczeniową Tadeusz przepisał na Damiana.
Siostra zabrała z mieszkania, co się dało: segregator z dokumentami, zdjęcia, obrazy, laptop. Oddaj chociaż nasze wspólne fotografie – prosił. Ale powiedziała, że musi je spalić, żeby wstydu nie było. Na szczęście przeoczyła płyty, te z Montserrat Caballe, których Damian na okrągło słucha dziś w samochodzie. Nie pozwoliła ubrać Tadeusza do trumny w przygotowane rzeczy, odebrała zwłoki ze szpitala i zapowiedziała, że na pogrzebie nie życzy sobie absolutnie nikogo z Warszawy.
Znała starych przyjaciół Tadeusza, ale dopiero teraz uświadomiła sobie, że w ich życiu też nigdy nie było żadnych kobiet. Dopiero po pogrzebie Damian z najbliższymi przyjaciółmi Tadeusza pojechał odwiedzić jego grób. Nawet nie ma do siostry Tadeusza wielkiego żalu, trochę ją rozumie; miało być mieszkanie w Warszawie i pieniądze z polisy, a okazało się, że był tylko brat pedał.
Według Kodeksu cywilnego, prawo do dziedziczenia najmu mieszkania komunalnego przysługuje m.in. osobie, która „pozostawała faktycznie we wspólnym pożyciu z najemcą, jeśli zamieszkiwała razem z najemcą w chwili jego śmierci”. Damian poszedł to załatwić w urzędzie lokalowym. Tłumaczył, że od lat był z Tadeuszem w związku, mieszkali razem, prowadzili wspólne gospodarstwo, byli parą, że kredyt i rachunki za mieszkanie płacił ze swojego konta.
Panie urzędniczki z niedowierzaniem kręciły głowami. Tłumaczyły, że nie ma takiej możliwości, i pytały, czy zdaje sobie sprawę, ile samotnych matek z dziećmi czeka na mieszkania komunalne? Ale na pytanie, w czym samotny pedał z dzieckiem jest gorszy, nie potrafiły odpowiedzieć. Damian pisał do wydziału lokalowego, do burmistrza, do prezydent Warszawy. Wszystkie pisma zostały odrzucone, wątpliwości w takich sprawach ma rozstrzygać sąd.
Sprawa trwała rok. Przeprowadzono wywiad wśród sąsiadów. Potwierdzili, że Damian z Tadeuszem mieszkali razem, chcieli zeznawać. Ale sędzia odrzucił wszystkie wnioski dowodowe. W uzasadnieniu wyroku napisał, że w przypadku związków homoseksualnych nie można mówić o wspólnym pożyciu.
Damian złożył apelację. Bo co ma powiedzieć dziecku: idziemy pod most, bo tatuś jest gejem? Bez Tadeusza i tak jest ciężko. Pracuje na dwa etaty. Często wraca o północy. Musi jeszcze sam sprawdzić zeszyty małego i ugotować zupę na jutro.
Imiona bohaterów zostały zmienione.