Życie po śmierci – zajęcia terenowe
Jak pomóc tym, którzy stracili nadzieję?
Pierwsze wyjście w teren wolontariuszki Marzeny było skokiem na głęboką wodę. Podczas wizyty zmarła młoda pacjentka i wolontariuszka musiała zająć się czuwającą przy łóżku rodziną. Tak więc wypiła herbatę, posłuchała kilku historii o zmarłej. Od razu poczuła bliskość, na którą zwykle pracuje się latami; oraz zaszczyt.
Dekadę później Marzena może wyliczyć, co jest szczególnie ważne dla nieuleczalnie chorego i jego rodziny. Tak więc na przykład: słuchanie siebie nawzajem i unikanie uporczywego karmienia (jedzenie to zdrowie, uważa rodzina). Albo: myślenie o dniu dzisiejszym, a nie o jutrze (lub, co gorsza, o przyszłym roku).
Łatwizna
Gdy człowiek umiera, jego rodzina musi się podnieść o własnych siłach i zwykle na własny rachunek. Niestety, często się nie podnosi. Dlatego rodzinom należy pomagać. By słowo hospicjum nie kojarzyło im się z kapitulacją, bo ono oznacza opiekę i gościnność.
Marzena zrozumiała to i odczuła mocno, gdy jej tato chorował pod opieką lekarzy i pielęgniarek związanych z hospicjum na warszawskim Targówku. Odkryła wtedy dobroć i oddanie. Na przykład telefony czynne całą dobę, szybki transport morfiny czy łóżka z podnośnikiem. Było oczywiste, że musi się odwdzięczyć. Została wolontariuszką, dziś jest przy Tykocińskiej kierowniczką. (Tak zaczęła się rodzinna sztafeta, bo jej córka obecnie mówi cicho, że zostanie psychologiem; wychowała się, rzec można, w hospicjum).
Ksiądz Andrzej Dziedziul, marianin, dyrektor ośrodka, jako dziecko trafił na cały rok do prewentorium. Stało się to po tym, jak zmarł jego ojciec, a mama straciła zainteresowanie życiem, włącznie z opieką nad synem. Ponieważ był to najgorszy rok w życiu księdza, już jako duszpasterz i dyrektor otoczył też opieką osieroconych przez rodziców nieletnich.