Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Byli. Nie ma. Gdzie się podziali Żydzi z Bychawy

Główna ulica Bychawy przed wojną. Na fot. siedziba Bychawskiego Towarzystwa Kredytowego Główna ulica Bychawy przed wojną. Na fot. siedziba Bychawskiego Towarzystwa Kredytowego Archiwum Janiny Mączki / Polityka
Noblista Isaac Beshevis Singer umieścił tam akcję jednego z opowiadań. Przed drugą wojną światową w Bychawie mieszkało ponad 70 proc. Żydów. Dziś w niespełna 6-tysięcznym miasteczku nie ma ani jednego.
Obecny wygląd ulicy. W siedzibie BTK, dziś jest bank.Tomasz Hanaj/Polityka Obecny wygląd ulicy. W siedzibie BTK, dziś jest bank.
Tomasz Hanaj dzięki fotokastowi o mieście wyszedł z bezrobocia.Marek Matysek/Polityka Tomasz Hanaj dzięki fotokastowi o mieście wyszedł z bezrobocia.
Pozostałości kirkutu z synagogą w tle.Tomasz Hanaj/Polityka Pozostałości kirkutu z synagogą w tle.
Synagoga przed remontem dachu.Lech Drążek/Wikipedia Synagoga przed remontem dachu.

Teraz

Kiedy 27-letni Tomasz Hanaj idzie przez Bychawę, wita się niemal z każdym przechodniem na ulicy. Nie tylko dlatego, że w miasteczku prawie wszyscy znają się z widzenia. Wiedzą, że to on, bo na początku zeszłego roku chodził od domu do domu. I prosił o wspomnienia.

Jego prapradziadek stryjeczny miał przed wojną w Bychawie zakład fotograficzny. – Drążąc przeszłość w poszukiwaniu mojego drzewa genealogicznego powoli zacząłem wnikać w historię całej miejscowości – opowiada. Potem już poszło z rozpędu. W Bychawie właściwie nie ma pracy. Młodzi stąd uciekają do pobliskiego Lublina i dalej w świat. On ze znajomymi stworzył Stowarzyszenie Kulturalno–Oświatowe Liber–Liber, które miało pobudzić kulturę, następnie portal blogowy „Zaczarowana Bychawa”, gdzie do dziś można znaleźć archiwalne zdjęcia i wspomnienia mieszkańców miasteczka nadesłane z całego świata.

W 2009 r. pojechał do Warszawy na warsztaty Młodych Menedżerów Kultury organizowanych przez Towarzystwo Inicjatyw Twórczych „ę”: – To były trzy dni, które dały mi niesamowitego kopa. Nauczyłem się zdobywać pieniądze na projekty. Wyniosłem mnóstwo inspiracji, nowych znajomości, a przede wszystkim, chęci pracy społeczno–kulturalnej na rzecz lokalnego środowiska. Tak narodził się pomysł na materiał filmowy oraz minidotacja, w której partycypowała fundacja Akademia Orange. Efektem ulicznych wędrówek Tomasza stał się fotokast „Co było, a nie jest”, w którym najmłodsze i najstarsze pokolenie bychawian opowiada o swoim miasteczku. Do tego otworzyli wystawę starej i nowej Bychawy na zdjęciach. A sam przy okazji wyszedł z bezrobocia – dostał etat animatora i pracuje z młodzieżą w Bychawskim Centrum Kultury, chociaż wcześniej, bez stałego zajęcia, myślał o wyjeździe.

Burmistrz Bychawy Janusz Urban rozkłada ręce. Mało tu przedsiębiorczości, nie ma placu buraczanego, nie przybywa nowych miejsc pracy, gmina się kurczy. 25 kilometrów od Lublina to trochę za daleko, by być sypialnią dla miasta. A za blisko, aby Lublin nie wysysał młodych. Burmistrz zastanawia się, jak ich zatrzymać. Impuls miasteczku ma dać nowy plan przestrzennego zagospodarowania, dzięki któremu powstaną nowe działki budowlane, a także sieć gazowa, bo na razie w Bychawie gazu nie ma. Można więc powiedzieć, że jest wciąż trochę tak jak przed wojną.

Kiedyś

Tu wszędzie przed wojną były Żydy – opowiada pani Jadwiga, rodowita bychawianka. Prawie wszystkie przedwojenne sklepiki, warsztaty, młyny, jedna z dwóch aptek należały do Żydów. – Myśmy tu między Żydami mieszkali. Tu szkoła hebrajska była, a tam sklep i piekarnia – pokazuje ręką w sobie tylko znanym kierunku. – Ludzie po ośmioro, dziewięcioro dzieci mieli. Jak się nie poszło do Żyda zarobić, to nie było gdzie. O Polakach mówili, że to goje, bo nic nie umieją zrobić, zahandlować – wspomina pani Jadwiga. Sama, jako dziesięcioletnia dziewczynka, tuż przed wojną chodziła „do Żyda” zarobić przy cięciu drewna i zapalaniu ognia. Dziś pani Jadwiga mieszka w niewielkim domu na jednej z ulic przylegających do rynku. O przedwojennych Żydach złego słowa nie powie, bo w potrzebie, to i chleba dali. Polacy nie dali, bo nie mieli.

Mieszkańcy wspominają przedwojenną polską biedę. Żydowską też, bo tylko części rodzin lepiej się powodziło. Nikt po cztery tony węgla nie kupował, jak dziś, zaledwie wiadro na tydzień.

"Przez pół roku miasteczko nasze jest wielką kałużą, pełną wstrętnego, lepkiego, głębokiego błota, przez drugie półrocze pełno tu kurzu i śmieci, a w ciągu całego roku ponad wszystkim unosi się chorobotwórczy i śmiercionośny zapach” – pisał w 1919 r. o Bychawie jeden z jego mieszkańców Bolesław Iwanicki, którego cytuje Albin Koprukowniak w „Dziejach Bychawy”.

Dziś po dawnych miejscach i zapachach zostało głównie wspomnienie. I literackie pięć minut – bo to tu żydowski pisarz noblista Isaac Beshevis Singer umieścił akcję jednego z opowiadań – „Jentł, chłopiec z jesziwy”. Jentł, która po śmierci ojca nie chciała wychodzić za mąż, w drodze z Janowa do Lublina spotyka młodego Awigdora, który namawia ją – a właściwie już jego, bo Jentł przybiera męskie imię i wygląd Anaszela – by zamieszkała w Bychawie i uczyła się w tutejszej jesziwie. – To nieścisłe. W Bychawie nie było jesziwy, były jednak podstawowe chedery [czyli szkoły elementarne, nie wyższe szkoły talmudyczne – red.] – wyjaśnia Maria Dębowczyk, która od wielu lat bada dzieje miasteczka. Dlaczego więc Singer akurat tu umieścił akcję opowiadania? Być może był w Bychawie, albo przez nią przejeżdżał.

W Bychawie mówią, że może kiedyś przyjechał tu z wizytą, ale nie miał najlepszych wspomnień. W opowiadaniu nie ma mowy o topografii miasta, lecz ogólne informacje: „Nikt nie chodzi głodny, a gospodynie cerują skarpety studentów i piorą ich ubrania. Rabin w Bychawie, prowadzący jesziwę, jest geniuszem. Potrafi zadać dziesięć pytań i dać na nie wszystkie jedną odpowiedź. Większość studentów poznawała swe żony w miasteczku”.

Żydzi w Bychawie zaczęli pojawiać się już w XVII wieku. Mieszkali głównie w kamienicach wokół rynku. Przed wojną mieli synagogę, dom modlitwy, przytułek, mykwy, a także dwa cmentarze – tzw. stary, na tyłach synagogi i nowy, po którym do dziś nie został nawet kamień. Jest tam pole, raz buraki cukrowe, raz zboże.

Teraz

Dziś mieszkańcy miasteczka mówią, że ludzie rozwlekli macewy po wojnie, niektórzy podjazdy z nich ułożyli przed domami, niektórym przydały się one jako kamienie do szlifierek. Ile w tym prawdy, a ile miasteczkowego gadania, nie wiadomo. Wiadomo jedynie, że na starym kirkucie leżą szczątki dwóch macew porośnięte mchem. Ktoś ich dogląda (w mieście mówią, że to mieszkające opodal Maria Walczak i pewna starsza pani, która nie ma ochoty na rozmowę, ponieważ ponoć ktoś jej groził), bo i sztuczne kwiaty, i wypalone znicze stoją, choć dawny cmentarz służy dziś raczej jak miejsce spotkań miejscowej żulerki. Cmentarz, nie cmentarz – wszystko im jedno, gdzie piwo piją.

Kilka lat temu mieszkająca w Izraelu Dorit Mandelbaum de Zimerman przyjechała odwiedzić miejsce urodzenia rodziców, którzy w poszukiwaniu lepszego życia wyjechali stąd do Argentyny w 1925 r. Była zachwycona miastem. – Jakie tu powietrze – mówiła. W latach 20. ubiegłego stulecia w jednym z domów przy rynku mieszkało dwóch braci Mandelbaumów: jeden we własnym domu prowadził szkołę dla dzieci, drugi był kupcem. Matka Dorit wynajmowała się do prac domowych, a jej babka sprzedawała warzywa na targu. Z przekazów rodzinnych Dorot wie, że nie–żydowska społeczność miasteczka nie była specjalnie przyjaźnie nastawiona do swych żydowskich sąsiadów. Między innymi antysemityzm był jednym z powodów, dla których jej rodzina zdecydowała się na emigrację. – W Buenos Aires bychawscy Żydzi wspierali się, doprowadzili też do wydania książki o swej historii. Teraz, kiedy pokolenie urodzonych w Bychawie już odeszło, wracam do miejsca, z którego się wywodzą – opowiada Dorit Mandelbaum de Zimerman.

Maria Walczak, która sprawuje społecznie opiekę nad pozostałościami po cmentarzu, a na co dzień pracuje w jednym ze sklepów przy głównej ulicy, utrzymuje okazjonalny kontakt z Dorit. Zabrała część połamanych macew na swoje podwórko, by ludzie do końca ich nie rozkradli. Wyłowiła też jedną z miejscowej rzeczki.

Także synagoga znosi w milczeniu kolejne ciosy. Po wojnie mieściła się tu siedziba straży pożarnej, potem zakładu komunalnego. Dziś na placu do niej przylegającym składowane są materiały budowlane. Kilka lat temu zabytkowy budynek kupił lokalny biznesmen. Bez jego zgody do synagogi dziś nikt nie wejdzie. Nie powie za ile, ani po co kupił. Wewnątrz synagogi hula wiatr. Zabytkowe drewniane okna straszą wyłupanymi szybami. Polichromie wyłażą spod tynku. Popadający w ruinę zabytek nowy właściciel przykrył nowym dachem, który – jak mówi – kosztował go więcej niż sama synagoga. Pozwala zaglądać tu Żydom, objeżdżającym lubelskie miejsca pamięci. Dwa tygodnie temu przyjechali autokarem, pomodlili się, pojechali. Zostawili wypalone świece.

Kiedyś

Żydzi i Polacy żyli obok siebie, choć trudno powiedzieć, że razem. W przedwojennej Bychawie prężnie działały endeckie organizacje. Członkowie jednej z nich – Związku Mieszczan Polskich – byli zobowiązani do nie sprzedawania nieruchomości nie–Polakom. Istniały też żydowskie partie, organizacje kulturalne, a także towarzystwo dobroczynności i kasa zapomogowo–kredytowa.

Największym szacunkiem cieszy się do dziś ksiądz społecznik Antoni Kwiatkowski, który podczas 26–letniej posługi przed wojną jako proboszcz postawił niewielką ówczesną osadę na nogi. Rozbudził społeczną aktywność, dzięki czemu powstały budynki użyteczności społecznej – szpital, ośrodek kultury, bank, spółdzielnia spożywców „Jedność”, szkoła oraz Bychawskie Towarzystwo Kredytowe.

W pogrzebie księdza uczestniczyła także delegacja żydowska. Bo ks. Kwiatkowski cieszył się szacunkiem także wśród Żydów. – Nie żądali od niego weksli, kiedy potrzebował pieniędzy – mówi Maria Dębowczyk. Dziś jedna z ulic miasta nosi jego imię, a jego popiersie ozdabia miejski park.

Kiedyś

Getto w Bychawie powstało w 1940 r., choć nie wiadomo, gdzie dokładnie. W 1942 r., w chwili jego likwidacji, było tu ok. 2600 Żydów, w tym wielu krakowskich. Większość zginęła w Bełżcu i na Majdanku. – Udało się odnaleźć jedynie fragment nadpalonej listy Żydów bychawskich na Majdanku – opowiada Maria Dębowczyk.

Żydzi przewidywali, że mogą ich wymordować, część wyjechało. Uciekali gdzie się dało, do Rosji, na Ukrainę – opowiada pani Jadwiga. – Jak Żydów zaczęli wywozić, to pisk był jak rany – wspomina początki likwidacji tutejszego getta.

Według relacji Walerii Jakubiak dla Ośrodka Brama Grodzka (www.historiamowiona.tnn.pl): Niemcy z Łodzi tu nawiezły jeszcze Żydów [nieścisła informacja. Do Bychawy przywieziono krakowskich Żydów – red.] i zrobiły getto tam w mieście, jak koło bóżnicy tamoj, na tej ulicy tamoj wszystko się gnieździło. I już poźnij taki był pomiędzy Żydami szpieg – Mosiek. „Suchoty” go nazywały, bo taki był suchy. I on wszystko Niemcom mówił. Zdawało mu się, że on zostanie jeden, że Niemcy mu nic nie zrobią. I tak które zamożne, że złoto, chodził po Żydach, okup zbierał, złoto zbierał, to dokąd już Niemcy mogły ciągnąć z tych Żydów ile im się wydało. A później już i Żydzi zobaczyli, że już się wykańczają. Bo to były wszystko sklepy – z łokciowizą, z futrami, z ubraniami, z obuciem – het po wszystkich stronach, to już Żydzi zaczęli rozwozić po wsiach, po bogatych gospodarzach w Bychawie, i zaczęły już uciekać. Zaczęły uciekać. Które tam jeszcze uciekły, to gdzie chłopy ich tam, które ich przechowały, a które się nabrały złota, pieniędzy, materiałów. A później już, jak Niemcy zaczęły Żydów wywozić, to dały ogłoszenie, że gdzie kto przechowuje Żydów, żeby przywiózł, bo i sam zginie. A to też wydawały Polaki – z zazdrości, jeden drugich, bo on nabrał złota, bo on to, bo on ma Żydy – do Niemców. To później już jak ludzie wiedziały, że już tego, to przywoziły, przywoziły chłopy Żydów do Niemców. No. I tak aż wszystko do Bełżca wywiezły”.

Miasto po wojnie nie było szczególnie zniszczone. – Tu na rogu stała piękna kamienica Kromera – wspomina pani Jadwiga. Nic po niej nie zostało, bo Polacy kosztowności szukali – Walili wszystko, bo złota szukają. Wojna nie zniszczyła, to ludzie rozebrali, po nocach szabrowali.
– Polsko–żydowskie relacje nie były usłane różami – przyznaje burmistrz. Zdarzała się wzajemna pomoc, ale i wydawanie Żydów „nie bez satysfakcji”. Obie postawy istnieją do tej pory, może z pełną odpowiedzialnością powiedzieć burmistrz. O drugiej postawie mówiła też pani Waleria dla Bramy Grodzkiej: Tutaj sołtys Luterek przetrzymał jedne rodzinę. Elka taka była, bardzo bogata Żydówka, miała sklep łokciowy. A kto by się spodziewał, że u sołtysa może być przechowywana rodzina żydowska? I dopiero po wojnie, jak już przyszły Ruskie, dopiero oni wyszli. A gdzie on ich tam przetrzymywał? Tam gdzieś musiała być jakaś w ziemi wykopana, w stodole albo gdzieś, i to ona, dwóch synów i mąż. To ich prawie była ta cała ulica, co Fryga się pobudował w stronę do Luterka. I tamten, ta kamienica, co teraz ten Luterek tam ma te chemiczne, to też ich. A u tego sołtysa była córka – Jasia. Ja nie wiem, jak się to stało, to musiał się ten jeden Żyd chyba przechrzcić, czy jak, bo ożenił się z tą dziewczyną. I wyjechały. I wyjechały. Wszystkie wyjechały z Bychawy. I ten Luterek sprzedał tutaj co miał ten domek i te ziemie, i wyjechały. Tylko za jakiś czas ona przyjechała, ja wiem, może za jakieś 15 lat, ta Luterkówna, ta córka, i z taką córeczką już z 10 lat miała. I że to wyszła za tego Żyda, a to jest ich córeczka. I tamto, te kamienicę sprzedały. Kupiły Luterki i tak”.

Teraz

Dziś moje kontakty ze społecznością żydowską ograniczają się do tego, że jestem wzywany na rozprawy w sprawie roszczeń – mówi z przekąsem burmistrz. Na razie tego problemu nie chce upowszechniać, by – jak mówi – nie stawiać wzajemnych kontaktów w złym świetle.

Bychawa stara się więc o dołączenie do tegorocznej edycji Festiwalu Singera. Tomasz Hanaj siedział po nocach, by zdążyć na czas. Jak się uda, to może ludzie trochę zainteresują się historią i inaczej na sprawy żydowskie spojrzą.

Teraz niektórzy tylko w tajemnicy powiedzieć mogą, że w tej Brukseli to same Żydy siedzą. W dodatku nadziwić się nie można, że nawet po polsku mówią.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wstrząsająca opowieść Polki, która przeszła aborcyjne piekło. „Nie wiedziałam, czy umieram, czy tak ma być”

Trzy tygodnie temu w warszawskim szpitalu MSWiA miała aborcję. I w szpitalu, i jeszcze zanim do niego trafiła, przeszła piekło. Opowiada o tym „Polityce”. „Piszę list do Tuska i Hołowni. Chcę, by poznali moją historię ze szczegółami”.

Anna J. Dudek
24.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną