Zapomniany świat majora Downara
Rozmowa z Grzegorzem Cieleckim, antykwariuszem
Joanna Podgórska: – Z tą powieścią milicyjną to ironicznie czy na serio?
Grzegorz Cielecki: – Na pewno jest w tym sporo ironii. Nasz klub to w dużej mierze forma zabawy: wyszukiwanie smaczków w peerelowskich kryminałach, nieudolności pisarskich, niezamierzonej śmieszności. Jak w każdym masowym gatunku literackim także i tu trafiają się oczywiście nieźli autorzy i dobre książki. Jeden lubi oglądać Klossa po raz dwudziesty, ja zresztą również mam tę przypadłość, drugi relaksuje się przy lekturze powieści milicyjnej. Ci, którzy szukają ich w naszym antykwariacie, to często ludzie stateczni, z dobrą pozycją zawodową, tytułami naukowymi. Bywa rektor jednej z prywatnych uczelni, pani doktor prawa, pewien wydawca. Wpadają raz w miesiącu, biorą po dwie, trzy książki do poduszki, na podróż. Są też klienci bardzo młodzi, dla których PRL to historyczna ciekawostka, ale zobaczyli jakiś film Barei i ich zainteresowało. Miałem parę przypadków licealistów, którzy prosili, żeby im coś takiego wybrać, bo szykują prezentację maturalną o powieści milicyjnej.
Kiedy ta przypadłość zaczęła się u pana?
Pierwszą styczność z takimi kryminałami miałem oczywiście w podstawówce.
Myślę o nawrocie choroby.
Od założenia klubu minęło 10 lat. A zaczęło się od przypadku. W prezencie dostałem paczkę około 100 książek, wśród nich sporo kryminałów. Podczytywałem je sobie w wolnych chwilach. Leżały na podłodze za kanapą, a odwiedzający mnie znajomi pytali, co to. Okazało się, że oni też lubią ten gatunek. Po paru rozmowach przy piwku powstał pomysł, by założyć klub.