Marcin Kołodziejczyk: – Przez półtora roku żył pan życiem gangstera, żeby od środka opisać, jak w Hiszpanii masowo handluje się kobietami do prostytucji. Co osiągnął pan tą książką?
Antonio Salas: – Było kilkanaście aresztowań w Murcji. Filmy, które nagrałem ukrytą kamerą, w tym ten, jak kupuję dziewczynę z Afryki od jej właściciela-alfonsa, policja użyła jako dowody w śledztwie. Ale procesy ciągle nie ruszyły. W Hiszpanii sprawiedliwość jest bardzo powolna.
Może pańska praca nie miała sensu?
Jestem rozczarowany i zły. W dodatku Mario Torres, meksykański diler narkotyków i kobiet, przeciw któremu zebrałem dowody, uciekł przed aresztowaniem.
W książce, do której materiał zbierał pan siedem lat temu, mówi pan, że nie wierzy już w instytucje państwowe, ale też w małżeństwo, w wierność. Ciągle tak pan uważa?
Teraz robię dziennikarskie śledztwo, w którym znowu zadaję się z ludźmi ze świata zorganizowanej prostytucji i narkobiznesu, i uważam, że te słowa są jeszcze bardziej aktualne, niż kiedy pisałem „Handlowałem kobietami”. Szczególnie jeśli chodzi o społeczną hipokryzję dotyczącą prostytucji.
Napisał pan, że widział w Hiszpanii domy publiczne, gdzie mężczyźni czekali w kolejkach do prostytutek. W Polsce ludzie będą podejrzewać, że to zmyślenie.
W Barcelonie jest burdel, w którym mężczyźni dosłownie pobierają z okienka numerki do prostytutek, jakby szli do kina. W Hiszpanii skala prostytucji jest ogromna. Różnica polega na tym, że Polska, Węgry, Rumunia i inne kraje wschodniej Europy są eksporterami kobiet do prostytucji, a Hiszpania, Włochy, Francja – importerami.