Czarna kamizelka komandora Wiktora Węgrzyna jest jak mapa historii polskich motocyklistów spod znaku krzyża. Na lewej piersi pamiątkowe blachy, metalowe znaczki z 11 motocyklowych rajdów katyńskich i 8 zlotów na Jasnej Górze. Na prawej – beżowy, trochę sfilcowany od deszczu, moherowy berecik. Przypiął go dwa, może trzy lata temu. Początkowo Ojciec Dyrektor bał się motocyklistów. Te czarne skóry, frędzle, bandany pod kaskami. I zła sława zmotoryzowanych bandytów. Podobno przekonał go dopiero jeden z kamerzystów Telewizji Trwam, zapalony motocyklista, który wybrał się na Zlot Gwiaździsty na Jasną Górę. Uroczyste rozpoczęcie sezonu, 20 tys. motorów, specjalna msza na błoniach, poświęcenie spalinowych rumaków. Centralną postacią i organizatorem był Wiktor Węgrzyn, 74-letni Polonus z USA.
Pędźcie na koniach skrzydlatych w motocyklowej wyprawie...
– tymi słowami żegnał uczestników rajdów kapelan rodzin katyńskich, nieżyjący już ksiądz prałat Zdzisław Peszkowski, były ułan i więzień Kozielska. Od katyńskich rajdów wszystko się zaczęło.
Wiktor Węgrzyn nie ma grobów swoich bliskich na Kresach Wschodnich, ale został inicjatorem i komandorem Międzynarodowego Motocyklowego Rajdu Katyńskiego. Pół życia spędził w Stanach, wśród Polonii z Chicago, i tam nasiąkł kombatancko-kresowymi klimatami. Dobrze znał Edwarda Moskala i szybko stał się jednym z bardziej zaangażowanych politycznie działaczy chicagowskiej Polonii. W pierwszej manifestacji pod konsulatem brał udział zaraz po przyjeździe do USA w 1973 r. Miał wtedy 34 lata, ale dla byłych akowców i andersowskich kombatantów, zebranych 22 lipca pod placówką dyplomatyczną PRL, był młodzieniaszkiem. Dość krewkim, bo zasłynął tym, że kopnął w tyłek polskiego konsula, który do 30 żołnierzy zebranych pod konsulatem, w tym weterana powstania warszawskiego płk.