Batiuszka Jarosław mówi, że to palec boży, że doktor Paweł trafił do Nowej Woli. I palec rzeczywiście w tym był. Nie tyle boży, co biskupa Jakuba, ordynariusza prawosławnej diecezji białostocko-gdańskiej. Na spotkaniu w Warszawie biskup wyjął kalendarz i palcem pokazał doktorowi adres: Nowa Wola, gmina Michałowo, województwo podlaskie. Taka wieś, 320 mieszkańców, jedno skrzyżowanie. Po jednej stronie cerkiew, po drugiej szkoła, po trzeciej drewniana chata pana Genadiusza, a po czwartej pole.
No i jeszcze znak drogowy: „Białystok 40”. To nie do końca taki znak, jaki doktor sobie wyobrażał. Miało być bliżej Supraśla, tam gdzie uzdrowisko i muzeum ikon, gdzie trochę więcej ludzi, jakaś racja bytu większa. Ale po tych trzech latach już wie, że nawet jeśli coś sobie w głowie ułożył, to jeszcze nie znaczy, że tak będzie.
Głupie zęby
Paweł, jeszcze nie doktor, uczył się wieczorem do egzaminu na stomatologii. W telewizji zobaczył profesora Łuczaka, który opowiadał o zakładaniu jednego z pierwszych w Polsce hospicjów w Poznaniu. To był początek 1990 r. Pomyślał sobie: oni takie fajne rzeczy robią, a ja tu się uczę o tych głupich zębach.
Po drugich studiach z medycyny, specjalizacji z chirurgii szczękowo-twarzowej, specjalizacji z medycyny paliatywnej, przeprowadzce z Krakowa do Warszawy, 10 latach pracy w Centrum Onkologii, stopniu adiunkta, to do niego wróciło. Pomyślał sobie znów. Awansować? Wspinać się wyżej? Tylko po co? Dla pieczątki? Dla kogo? Tak mu się życie ułożyło, że jest sam. Na Podlasie jeździł od lat – a to ślub, a to chrzciny u przyjaciół.