Społeczeństwo

W wielkim światku

Niewolnicy życia bankietowego

Po ubiorze od razu widać, kto dostał zaproszenie od firmy, z którą współpracuje, a kto ma ambicję w ciągu kilku najbliższych dni znaleźć się na Pudelku. Po ubiorze od razu widać, kto dostał zaproszenie od firmy, z którą współpracuje, a kto ma ambicję w ciągu kilku najbliższych dni znaleźć się na Pudelku. Andrzej Korniluk / Epoka
Jedni przychodzą wejść na Ściankę, drudzy – ustrzelić fotę, jeszcze inni – zjeść i zabrać gadżety. Na polskich bankietach mało kto bywa po prostu dla przyjemności.
Podczas bankietu dwa naczelne tematy rozmów to dzielenie się wrażeniami z poprzednich imprez oraz plotkowanie o innych uczestnikach przyjęcia.Krzysztof Jarosz/Forum Podczas bankietu dwa naczelne tematy rozmów to dzielenie się wrażeniami z poprzednich imprez oraz plotkowanie o innych uczestnikach przyjęcia.
Do godz. 23 na tłustym bankiecie (czyli obfitującym w popularne twarze) momentami jest jak na dyskotece, bo flesze błyskają niemal bez przerwy.Tomasz Raczek/Epoka Do godz. 23 na tłustym bankiecie (czyli obfitującym w popularne twarze) momentami jest jak na dyskotece, bo flesze błyskają niemal bez przerwy.

Pierwszy, najbardziej prestiżowy rząd gości ostatniego pokazu Roberta Kupisza wygląda tak: Szymon Majewski, Edyta Herbuś, Orlen, Orlen, Grażyna Szapołowska, Monika Olejnik, Orlen, Orlen, „Viva!”, „Viva!”, Paprocki&Brzozowski, Joanna Horodyńska, Euro RSCG, Orlen, Orlen. W drugim i trzecim rzędzie rozsadzone są mniej znane aktorki serialowe, przedstawiciele rozmaitych mediów, mniej wpływowi sponsorzy i bliscy znajomi projektanta. To dlatego takie poruszenie wywołuje brodaty nołnejm, który znienacka siada w pierwszym rzędzie. Ubrany w krótkie spodenki, smoking i cylinder, wkroczył na salony bloger Abażur. Próżno go jeszcze szukać na Pudelku, choć w modowym światku jest znany. No i ucieleśnia nowy trend: celebrytyzację blogerów.

Według stałych bywalców pojawienie się Abażura to pewne osiągnięcie, bo przecież wiadomo, jak trudno trafić na Listę, na którą gospodarze wpisują sponsorów i znajomych, a piarowcy – wszystkich, którzy sprawią, że w następnych dniach o imprezie będzie głośno. Każda agencja PR wie oczywiście, jak dotrzeć do żelaznego zestawu celebrytów, do których śle zaproszenia, a cała reszta gości pojawia się na niej okazjonalnie. Na Liście znajduje się zwykle kilkaset osób (około tysiąca w przypadku premier filmowych), ale frekwencja bywa nawet o połowę wyższa.

Dlatego do osób odpowiedzialnych za Listę trudno się dodzwonić. A dobijają się nie tylko początkujący celebryci i ich agenci, ale też „leśne ludki”, od niedawna zwane też torbiarzami lub siatanami (bo polują na rozdawane przy wyjściu torby z gadżetami). To zwykle emerytowani dziennikarze, często bardzo niszowych mediów, albo prowadzący prawie nieznane serwisy o modzie czy gwiazdach.

Ci, którzy nie mają problemów z wejściem na imprezę, też prowadzą selekcję, ale imprez właśnie. Joanna Horodyńska, była modelka, obecnie stylistka i autorka rubryki modowej w „Party”, dzięki wieloletniemu doświadczeniu na warszawskich salonach wie, gdzie dobrze się pokazać. – W obecnym świecie warto chodzić na imprezy charytatywne, to dobrze świadczy o naszej chęci pomocy i wspierania. Moda to kolejny nowy trend, na który warto zwrócić uwagę. Na pokazy chodzą nie tylko ludzie z branży, ale też artyści wszelacy, politycy, sportowcy, pierwsze damy – ujawnia bywalczyni. – Warte rozważenia są również imprezy niszowe, takie jak koncert mniej znanego muzyka, garażowy pokaz mody, rozdania nagród ludziom, którzy nie są kojarzeni od razu, na przykład Paszporty POLITYKI, czy wystawy współczesnych malarzy, bo sztuka dobrze robi i kreuje nas na ludzi o szerszych horyzontach.

Bywanie nie jest tanie

Po ubiorze od razu widać, kto dostał zaproszenie od firmy, z którą współpracuje, a kto ma ambicję w ciągu kilku najbliższych dni znaleźć się na Pudelku. – Pierwsza grupa to reprezentanci stylu smart casual – od pasa w górę wieczorowo, w dół – po zwykłemu, lub odwrotnie. Drugą grupę można poznać po wieczorowych kreacjach, fryzurach prosto od fryzjera i czerwonych podeszwach od Louboutina – tłumaczy Jędrzej Maćkowski, autor programu „Tak się robi w showbiznesie” w Polsat Café.

Odkąd chodzenie na bankiety stało się powszechne wśród warszawskiej klasy średniej, rzadko zdarzają się takie wpadki jak ta kilka lat temu w stołecznej Kinotece. Jedna z pań nie wiedziała, że premiera filmu zagranicznego nie różni się od zwykłego seansu, i wśród ludzi w jeansach i T-shirtach pojawiła się w złotej sukni z trenem i dopasowanym do tego toczku z woalką. Dziś o odpowiedni wygląd celebrytów, nawet tych dopiero aspirujących, dbają styliści, a często także zaprzyjaźnieni fryzjerzy i makeupiści. – Korzystam z pomocy stylisty, a ubrania mam często dzięki współpracy z młodymi projektantami. Dla nich to reklama, że mam ich rzeczy na sobie, dla mnie przyjemność – zapewnia Aleksandra Kisio, aktorka z „Prosto w serce”, wśród bankietowych fotografów uznawana za część „trójcy” (obok Pauliny Sykut i Anny Samusionek), stałego elementu dzisiejszych stołecznych przyjęć.

Bywanie nie jest tanie – podkreśla Maćkowski. – Jeśli podliczyć koszty starannie opracowanych na tę okazję ubrań (nawet wypożyczanych), makijaży, fryzur, a później taksówek lub nocnego kierowcy odholowującego wstawioną gwiazdę jej samochodem, to wyjście kosztuje około tysiąca złotych. A przecież niektórzy zaliczają takich wyjść kilka w tygodniu.

Mało którą gwiazdę stać na takie regularne bywanie, więc polski show-biznes pożycza na potęgę. Celebryci, ich styliści albo agenci przed wielkim wyjściem całe dnie spędzają w show-roomach (czyli atelier z ciuchami i dodatkami, wypożyczanymi głównie do sesji fotograficznych i programów telewizyjnych), a często zdarza się też, że po prostu dzwonią do projektanta i proszą o udostępnienie sukienki na jeden wieczór.

Skala procederu jest na tyle duża, że znani projektanci wprowadzili opłaty: nawet około 1–1,5 tys. zł za wynajęcie kreacji. Dawid Woliński (1500 zł) często odbiera telefony z prośbami o sukienki dla aktorek serialowych, o których nawet nie słyszał: „To dajcie, dajcie, dajcie, to zwykłe żebranie. Stwierdziłem więc, że muszą płacić, bo co ja potem zrobię z taką sukienką za kilkanaście tysięcy złotych? Przecież ona po jednym wieczorze jest spalona, żadna moja klientka jej nie założy” – żalił się w „Maglu towarzyskim”.

Ryje na ryjowisku

„Są ryje czy jest kupa?” – w taki nieco wulgarny sposób witają się gromadzący się przed imprezą fotografowie, operatorzy i dziennikarze (wyjątkiem jest Agnieszka Jastrzębska z „Dzień Dobry TVN” nazywana „Moniką Olejnik polskiego show-biznesu”, która – jak tłumaczy – mówi „gwiazdy”, bo je szanuje).

Ryje to celebryci, których foty da się potem sprzedać – tłumaczy fotograf od lat pracujący w branży (on i jego koledzy fotografujący bankiety nazywani są nie mniej pieszczotliwie kotleciarzami). Jak opowiada, ostatnio ryjów jest takie zatrzęsienie, że trzeba było podzielić ich na ryje, półryje i ćwierćryje. Klucz to oczywiście stopień rozpoznawalności. Pierwszą grupę kojarzy niemal każdy Polak, drugą – sporadyczni bywalcy Pudelka, trzecią – tylko hobbyści.

Ważnym elementem bankietowania jest efektowne wejście na Ściankę. Jeszcze do niedawna na tle upstrzonym znakami firmowymi sponsorów imprezy fotografowano się głównie w Hollywood. W Polsce rozwijano jedynie okolicznościowy roll-up reklamowy. Dziś większość organizatorów nie oszczędza już na specjalnie zamówionej Ściance (choć to wydatek od dwóch do kilkunastu tysięcy złotych, podczas gdy roll-up można mieć już za 400 zł), bo powierzchnia reklamowa za Bogusławem Lindą czy Anną Muchą stała się niemal tak cenna jak kask Adama Małysza.

Gdy podczas imprezy „Poland... Why Not?” marketingowcy sponsora nie zadbali o Ściankę, zrobiła się afera, bo Patrycja Kazadi z Nataszą Urbańską nie miały gdzie stanąć. W końcu sfotografowały się na tle roll-upa teatru Capitol, ale kilkadziesiąt tysięcy złotych wydanych na bankiet promocyjny właściwie poszło na marne. Zresztą celebryci nie na każdym tle są skłonni się fotografować – u Kupisza wielobarwne roll-upy płynu do płukania E przez cały wieczór świeciły pustkami, choć sponsor każdemu gościowi dał przy wyjściu torbę z dwiema butelkami.

Szturm na bar

Zanim nastąpi bankiet, gości czeka część oficjalna, która – nie licząc premier filmowych – nigdy nie trwa dłużej niż 30–40 minut, a w przypadku prezentacji kosmetyków czy gadżetów co najwyżej 20 minut. Pytań z sali prawie na pewno nie będzie. Obecnie na liście najgorętszych nazwisk prowadzących, zarabiających (jeśli wierzyć portalom plotkarskim) nawet 20 tys. zł za wieczór, są Grażyna Torbicka, Hubert Urbański i Marcin Prokop. Ten ostatni, ubrany w smoking, prowadzi nawet kilka imprez w tygodniu.

Moim zadaniem jest stworzyć odpowiednią atmosferę, co zwykle się udaje – mówi. – Ale czasem, kiedy scenariusz jest przydługi, następuje moment, gdy czuję się jak ksiądz, którego wierni czekają, aż powie „idźcie, ofiara spełniona”. Wtedy widzę te miny, wyrażające zniecierpliwione oczekiwanie, aż dam znak do szturmu na bary i podgrzewacze.

Menu można poznać po logo na zaproszeniach. Jeśli jest wśród nich jakakolwiek restauracja, nie musimy się martwić. Dobrze natomiast zjeść przed wyjściem na pokaz mody – tam tradycją jest jedynie „chlebek”, czyli alkohol i „rozpuszczalniki”, czyli wody mineralne i soki. U Kupisza było też stoisko z kawą znaną ze stacji Orlen, ale świeciło pustkami.

Jak zdradza barmanka podczas jednej z premier filmowych, na gościa przewiduje się kieliszek wina, dwa drinki i trzy–cztery przekąski. Przed znakiem do szturmu organizatorzy stanowczo pilnują stołów. – Z naszego punktu widzenia nie ma nic gorszego niż goście zachłanni na tyle, że gdy zaspokoją swój głód, zabierają się do pakowania prowiantu na później. Dla ochrony krępująca jest sytuacja, gdy muszą zwrócić uwagę elegancko ubranym państwu, żeby nie zrzucali zawartości tac hurtowo do toreb – przyznaje pani z firmy eventowej.

Plankton towarzyski

Gdy część oficjalna dobiegnie końca, zaczyna się teatr życia bankietowego. – Ludzie, którzy nie muszą udowadniać swojej wartości na imprezach, bywają rzadko. Tak jak Krystyna Janda, która pojawia się tylko przed planowaną premierą w swoim teatrze, bo występ na Ściance traktuje jako darmową reklamę przedstawienia. Niektórzy przychodzą, bo muszą, choć nie przepadają: to gwiazdy, których twarze sprzedają produkt organizatora spotkania, czyli tak zwani ambasadorzy marki – tłumaczy Maćkowski.

Według niego show-biznes dzieli się na gwiazdy i celebrytów. Żeby ich odróżnić, wystarczy zadać im pytanie o najbliższe plany zawodowe. – Gwiazdy zawsze mają do powiedzenia coś konkretnego, ale nie na tematy prywatne, natomiast celebryci zanurzają się w opowieści o życiu rodzinnym czy uczuciowym, zaś plany zawodowe są albo tajemnicą, albo sprowadzają się do bliżej nieokreślonych „projektów”. Dla nich bywanie to jak seria rozmów kwalifikacyjnych.

Innymi słowy, są ci, w których wycelowane są obiektywy fotoreporterów, i cała reszta, która próbuje się załapać na drugi plan. Podobnego zdania jest Prokop: – Wielu bywalców to tak zwany plankton towarzyski, liczący, że na miejscu załatwi jakiś „deal”. Ich znak rozpoznawczy to rozbiegane spojrzenie. Gdy taka osoba podchodzi do mnie, najpierw zaczyna niezobowiązującą gadkę, ale szybko widzę, że wypatruje kogoś, kto bardziej przysłuży się jej karierze. Gdy ktoś taki wpadnie jej w oko, rzuca „przepraszam na chwilę” i sunie do nowej, bardziej tłustej ofiary.

Osobną grupą bywalców są łowcy zdjęć. Ich wzrok jest jeszcze bardziej rozbiegany niż u przeciętnego przedstawiciela planktonu, bo jednym okiem szukają możnych tego światka, a drugim fotografa, gotowego uwiecznić powitalny uścisk dłoni. – Tacy łowcy albo wyginają się w charakterystycznej pozie, żeby jak najbardziej przybliżyć twarz do celebryty, albo pozą przypominają gości prezydenta Stanów Zjednoczonych, któremu podaje się rękę, ale oczy ma się zwrócone w stronę obiektywów. Jeszcze tylko entuzjastyczno-wystudiowany uśmiech i portret do kroniki towarzyskiej gotowy – opisuje mechanizm Prokop. Według niego łowcami zdjęć są ci, którzy mają ogromne parcie na szkło, a znajomość, nawet powierzchowną, z pierwszoligowymi celebrytami traktują jako trampolinę do szybkiego wejścia w światek.

Podręcznikowym przykładem łowczyni jest pewna modelka, o której świat usłyszał kilka lat temu, gdy zrobiła sobie taką właśnie pamiątkową fotkę z Michałem Żebrowskim. Przez następne tygodnie obiegła ona łamy wszystkich gazet plotkarskich, które spekulowały na temat romansu popularnego aktora. Akcje modelki mocno spadły, gdy Żebrowski odciął się od całej sytuacji, ale modelka zdążyła już zaczepić się w branży telewizyjnej.

Istnieje niepisana umowa, według której fotografowie i operatorzy wyłączają sprzęt po godzinie 23. Ci dorabiający sobie jako paparazzi chowają czasem małe aparaty w pudełka po papierosach i robią zdjęcia z ukrycia. Ryzyko spalenia sobie pozycji jest spore, ale często większa satysfakcja z publikacji dobrze udokumentowanej historii celebryty nieradzącego sobie z wiernością małżeńską i/lub nadmiarem alkoholu. Do godz. 23 na tłustym bankiecie (czyli obfitującym w popularne twarze) momentami jest jak na dyskotece, bo flesze błyskają niemal bez przerwy.

Bardziej obyci w życiu bankietowym szybko wychwytują na sali subtelną grę spojrzeń i uśmiechów. Powód jest prosty: dwa naczelne tematy rozmów to dzielenie się wrażeniami z poprzednich imprez oraz plotkowanie o innych uczestnikach przyjęcia. – Nie należy się upijać, bo łatwiej wtedy obrazić kogoś ostrą opinią albo przekazać plotkę, która może dotyczyć któregoś z naszych rozmówców. Imprezę, na której jesteśmy, można komentować negatywnie ewentualnie dzień później, ale nigdy w trakcie – zdradza bankietowy savoir-vivre Horodyńska, która przyznaje, że przyjęcia to jej żywioł. – Wychodzenie to część mojej pracy. Podpatruję konkurencję, więc muszę bywać, żeby nic mi nie umknęło. Ale prywatnie też dobrze się bawię – zapewnia. I dodaje, że wychodzenie napełnia ją energią na następny dzień. A wtedy myślami jest już na kolejnym bankiecie, nawet jeśli idzie tylko dlatego, że ktoś poprosił, żeby była i się sfotografowała. – Marnie to brzmi – przyznaje – ale czasem tylko o to chodzi.

Polityka 24.2012 (2862) z dnia 13.06.2012; Ludzie i Style; s. 107
Oryginalny tytuł tekstu: "W wielkim światku"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wyjątkowo długie wolne po Nowym Roku. Rodzice oburzeni. Dla szkół to konieczność

Jeśli ktoś się oburza, że w szkołach tak często są przerwy w nauce, niech zatrudni się w oświacie. Już po paru miesiącach będzie się zarzekał, że rzuci tę robotę, jeśli nie dostanie dnia wolnego ekstra.

Dariusz Chętkowski
04.12.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną