Trwa dyskusja, czy sędzia Milewski z Gdańska powinien rozmawiać przez telefon o szczegółach i planowanych terminach śledztwa w sprawie Amber Gold z kimś, kto przedstawił się jako pracownik Kancelarii Premiera. Wszyscy są zdania, że nie powinien, ale sam sędzia w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” uważa, że jest to opinia krzywdząca, zwłaszcza że rozmawiał nie jako niezawisły sędzia, ale jak prezes sądu, „który musi rozmawiać ze wszystkimi, tym bardziej jeśli sekretarka łączy mnie z Kancelarią Premiera”. Sekretarka nie mogła Kancelarii z nim nie połączyć, z kolei on – połączony przez sekretarkę – nie mógł nie rozmawiać, skoro jako prezes musi rozmawiać ze wszystkimi. „Gdyby pan jutro zadzwonił i zapytał o termin, też bym rozmawiał” – zapewnia sędzia dziennikarza i chyba można mu wierzyć.
Rozmawiać trzeba choćby dlatego, żeby się lepiej poznać. „W ogóle nie znam ludzi z Kancelarii Premiera”, wyznaje sędzia Milewski. Jak powiada, przy jakiejś okazji wymienił się co prawda numerami telefonów z ministrem Arabskim, ale ten i tak nigdy potem do niego nie zadzwonił. Moim zdaniem była duża szansa, że mając telefon sędziego, Arabski w końcu do niego zadzwoni, zatem nic dziwnego, że Milewski mógł pomyśleć, że to właśnie Arabski dzwoni, gdy sekretarka poinformowała go, że łączy z Kancelarią Premiera. A kiedy okazało się, że to nie on, sędzia nie mógł nie rozmawiać, bo przecież już rozmawiał, na szczęście tylko jako prezes. Wprawdzie ten, który dzwonił, nie będąc Arabskim, zapewniał, że minister Arabski zadzwoni do sędziego za parę godzin, wobec czego sędzia cały czas miał włączoną komórkę i czekał, niestety minister Arabski do dziś nie zadzwonił.