W tym bistro panuje iście paryski nastrój. Ściany są wytapetowane widokami stolicy Francji. Głównie pięknymi dachami. Z głośników sączy się (nie za głośno, lecz w sam raz) francuska muzyczka. Czasem nawet zaśpiewa moja ulubiona Zaz.
Stolików jest niewiele więc łącznie może tu zasiąść do obiadu czy kolacji około 20 osób. Chyba, że część zdecyduje się jeść w ulicznym ogródku, choć tam buczy nieprzyjemnie budowa metra. Bistro mieści się bowiem u zbiegu Świętokrzyskiej i Emilii Plater.
Przy tych francuskich urokach ceny są umiarkowane (zwłaszcza jak na Warszawę) i pozwalające jadać tam częściej. A zamawiać właściwie należy wszystko po kolei. Na jeden posiłek więc nie da się sprawdzić całej karty.
Na czas oczekiwania miła kelnerka podaje w małych zabawnych słoiczkach krem z brokułów, który jest zapowiedzią umiejętności szefa kuchni. Na początek zamówiliśmy więc ślimaki po burgundzku (24 zł ) czyli z masłem czosnkowym. Były lepsze niż te ostatnio jedzone nad Sekwaną. Drugą przekąską były (to chyba jasne, bo pod takim szyldem) małże Saint Jacques (34 zł) podane na pure’ z kalafiora z jabłkami i kiełkami. Jadłem je bardzo powoli, by przedłużyć kontakt z wybitnym smakołykiem. Dania główne były bardziej zróżnicowane: krewetki królewskie z grillowaną cykorią w sosie z passiflory i imbiru (39 zł) oraz giczka jagnięca z warzywami w ziołowo-truflowym sosie (47 zł). Oba świadczyły o wielkim talencie kucharza. I tylko martwimy się by go ktoś z większej i głośnej restauracji nie podkupił. Nie ma bowiem lepszych knajpek niż małe bistro. Na deser oczywiście crepes Suzette (26 zł) choć można było wybierać z pośród kilku też zapewne dobrych naleśników.
Karta win też przyjazna dla warszawskich portfeli. My piliśmy Pinot Noir z Burgundii.
Ach ten Paryż! Nawet nad Wisłą…
*
Tel. 22 620 25 31
www.saintjacques.pl