Świat wciąż ekscytuje się rekordowym skokiem Feliksa Baumgartnera z wysokości ponad 39 km, dlatego mało kto zwrócił uwagę na deklarację Czesława S., bezrobotnego z Kielc, który zamierza wykonać identyczny skok, ale w odwrotnym kierunku. Pan Czesław planuje mocno odbić się sprzed swojego bloku, doskoczyć do stratosfery, a następnie na spadochronie powrócić na Ziemię.
– Dlaczego podejmuje pan tego rodzaju ryzyko? – pytam polskiego skoczka, ćwiczącego na osiedlowym trawniku ostatnie podskoki przed startem.
– Chcę udowodnić, że wbrew zapewnieniom lekarzy i fizyków, taki skok jest możliwy. Tym skokiem chcę się przyłączyć do akcji „Obudź się, Polsko!”. Pragnę, żeby Polacy się obudzili i zobaczyli, że jak się chce, można pokonać wszelkie siły i realia i że nie jesteśmy skazani na trwanie w obecnym układzie.
– Co konkretnie zainspirowało pana do działania?
– Konkretnie szwagier. Ale zdecydowałem się dopiero, gdy w telewizji pokazali tego profesora, który dostał od prezesa Kaczyńskiego propozycję bycia premierem i się zgodził. Nie miałem pojęcia, że są w kraju wykształceni ludzie, którzy mogą zdecydować się na coś takiego. Skoro ktoś taki nieźle odleciał, pomyślałem, że i ja mogę.
Przygotowywał się pan jakoś do tego skoku?
– Długo ćwiczyłem kluczowy moment odbicia, podglądając skoki Adama Małysza. Chodzi o to, żeby odbić się nie za wcześnie i nie za późno. Oczywiście moją ambicją jest także stylowe lądowanie.
– Nie boi się pan, że w przypadku zbyt mocnego wybicia podskoczy pan za wysoko i osiągnie stan nieważkości?
– Nieskromnie powiem, że razem ze szwagrem osiągaliśmy już ten stan, i wiem, że nie ma się czego bać.