Co naprawdę oznacza, że do 2035 r. Polaków będzie o 2 mln mniej i czy istotnie jest nad czym rozdzierać szaty? Czy warto nawoływać do pospolitego ruszenia w rodzeniu? A może lepszą strategią byłoby dostosować się do rzeczywistości i zobaczyć w tym plusy? Co przyjdzie gospodarce z dodatkowych rąk do pracy, skoro tych rąk, które są, nie jesteśmy w stanie zagospodarować? Wreszcie, czy nie lepiej przebudować system emerytalny, w dużej mierze wciąż uzależniony od zastępowalności pokoleń, zamiast rodzić dzieci po to, by ochronić ZUS?
Gospodarzami spotkania byli prezes zarządu PZU Andrzej Klesyk i redaktor naczelny POLITYKI Jerzy Baczyński, który te pytania zaadresował do panelistów. Do dyskusji zaprosiliśmy grono wybitnych ekspertów: Michała Boniego, ministra administracji i cyfryzacji, Zbigniewa Derdziuka, prezesa ZUS, dr. Stanisława Kluzę z Instytutu Statystyki i Demografii SGH, Jeremiego Mordasewicza, doradcę zarządu PKPP Lewiatan, oraz dr. hab. Zbigniewa Strzeleckiego, przewodniczącego Rządowej Rady Ludnościowej.
Liczby.
Problem tkwi nie w tym, ilu Polaków ubędzie – ale, gdzie ubędzie i kogo. 20-milionowe społeczeństwo może doskonale radzić sobie gospodarczo czy społecznie, pod warunkiem że jego struktura będzie zdrowa. A zdrowo jest, gdy grupa aktywnych zawodowo jest większa niż grupa tych, którzy żyją z różnych transferów społecznych – emerytur, rent, form wsparcia finansowego. Dwumilionowy ubytek populacji do 2035 r. (będący wynikiem mniejszej liczby urodzeń i śmiertelności starszych) nałoży się na trendy tak oczywiste i naturalne, jak starzenie się tych, którzy już się urodzili. Więc choć formalnie ubędzie nas tylko 2 mln, to osób w wieku produkcyjnym będzie już mniej o prawie 4 mln, a liczba emerytów zwiększy się o kolejne 4 mln. A więc podwoi się liczba tych, którzy żyją z owych transferów społecznych (więcej emerytów). Jeśli utrzymają się dotychczasowe trendy w urodzeniach, za 50 lat prawie 40 proc. społeczeństwa będzie już w wieku nieprodukcyjnym, a kolejne 14 proc. (dzieci) jeszcze nie będzie mogło pracować. Będziemy mieli najniższy w Europie odsetek młodszych (15–65 lat) w proporcji do najstarszych (po 65 roku życia): 1,25 młodszego na 1,0 starszego. Jeśli w dodatku utrzymają się dotychczasowe trendy, według których zaledwie połowa tych w wieku produkcyjnym pracuje, dokładając podatki i składki do systemu, to grozi nam spektakularna katastrofa.
Emigranci.
Podobne procesy, jakie zachodzą u nas, dotyczą całej Europy Zachodniej. Tamte społeczeństwa też się starzeją. Zasysają więc pracowników z innych rynków. Jeśli do Wielkiej Brytanii czy Niemiec wyjedzie kilkaset tysięcy młodych pracowników z Polski, demograficzna dziura u nas się powiększy. A my nie mamy skąd zasysać następnych. Pracownicy ze Wschodu nie tak chętnie przyjeżdżają do nas. Co więcej, i my nie jesteśmy mentalnie gotowi na ich przyjęcie. To grozić może eskalacją negatywnych nastrojów.
Eksperci zapytani, czy istnieje jakikolwiek kraj na świecie, w którym naprawdę zabrakło rąk do pracy, podawali przykład Wielkiej Brytanii, Australii, Kanady, dodając jednocześnie, że pewien odsetek niedopasowanych – a więc bezrobotnych – jest zjawiskiem stałym, bez związku z podażą pracy. Oraz że istnieje pewna dająca się wychwycić zależność: im większa podaż pracy, tym więcej inwestycji, czyli więcej miejsc pracy. I odwrotnie – im szybciej odchodzący na emerytury seniorzy, tym większe bezrobocie wśród młodych. Zupełnie osobną kwestią jest jednak jakość tych miejsc pracy.
Starzenie się.
Starzenie się społeczeństwa, mówili eksperci, samo w sobie nie jest złe. Jest konsekwencją unowocześniania się Polski – wszystkie rozwinięte państwa są demograficznie stare, bo wydłuża się w nich życie. Problemem są konsekwencje: starzy pracownicy są mniej mobilni, skłonni do przeprowadzek, ryzyka, do zmian. Najstarsi są też zupełnie nieskłonni podejmować niekonformistyczne decyzje przy urnach wyborczych, a to oni będą w perspektywie głównym elektoratem. Za kilka dekad nie da się już podjąć radykalnych reform. Jak na przykład tej wynikającej z faktu, że państwa nie stać będzie (już nie stać) na finansowanie opieki zdrowotnej w stu procentach, zresztą koszty tejże, z racji specyfiki chorobowej starszych, będą rosły.
Ubytek młodych – i mieszkańców w ogóle – wyraźnie odczuwalny będzie także na przykład w miastach. Mniej tłoczno zamieszkane przez płacących podatki będą miały mniej pieniędzy na utrzymanie infrastruktury. A potem – jak w Nowym Jorku w latach 80. – miasta zaczynają niszczeć, co przekłada się m.in. na wzrost przestępczości. Stare społeczeństwo nie gwarantuje więc nawet tego, że będzie spokojniej i bezpieczniej.
Konflikt.
Zdaniem ekspertów czeka nas również konflikt pokoleń o bardzo dużej skali. Poważniejszy niż u sąsiadów, gdzie starsze pokolenia mają co przejadać. Polacy generalnie nie mają oszczędności, zasobów, więc pokolenie młodsze będzie obciążone niewspółmiernie bardziej dopłatami do systemu emerytur, utrzymaniem służby zdrowia, infrastruktury itd. A przecież jednocześnie jest to też pokolenie, które – jako pierwsze w długiej historii społecznej – odnajdzie się w życiu gorzej niż rodzice. Nie osiągnie tego statusu, jaki mają rodzice, nie mówiąc o ulokowaniu się o oczko wyżej.
Co więcej, ci starzy też będą bardzo sfrustrowani i zwyczajnie biedni; średnia wysokość emerytur sięgnie ledwie 30 proc. pensji. Spora część emerytów będzie więc potrzebować wsparcia instytucji opiekuńczych. Które też trzeba będzie utrzymać. Zdaniem ekspertów, prawdopodobny jest scenariusz, w którym młodzi, mentalnie przyparci do muru, będą mieli jeszcze większą skłonność do ucieczki na emigrację, za granicę.
Wnioski.
Eksperci są zgodni: jednak rodzić. Przynajmniej trochę więcej. Gdyby co dwusetna kobieta zdecydowała się urodzić jedno dziecko więcej, w perspektywie 2060 r. mielibyśmy milion mieszkańców więcej. Zdaniem ekspertów ich wpłaty do systemu ubezpieczeń społecznych wyniosłyby około 5 mld zł. O tyle mniej trzeba by przekazać do ZUS – z podatków wszystkich pracujących.
Nie zmieni to głównego trendu, który jest już nie do odwrócenia z przyczyn psychospołecznych. Im później rodzimy dzieci, tym ich w rodzinie mniej. A rodzą się później choćby dlatego, że wydłuża się edukacja, zmieniają aspiracje. Dlatego jeszcze ważniejsze jest wciągnięcie na rynek pracy tej połowy społeczeństwa, która nie pracuje, choć jest w odpowiednim wieku. Chodzi zwłaszcza o kobiety – kulturowo obciążone obowiązkiem opieki nad dziećmi i najbliższymi, nie są w stanie sprostać pracy na cały etat. Trzeba odciążyć je w tych sprawach. Państwo powinno przejąć na siebie więcej odpowiedzialności.
Ale chodzi też o starszych. Eksperci proponowali większą dbałość i profilaktykę zdrowotną, żeby tych seniorów jak najdłużej utrzymać na rynku. Żegnając się jednocześnie z iluzją, że odchodzący stary zwalnia miejsce pracy dla młodego. W realu, przekonywali eksperci, miejsce pracy zwykle znika nieodwracalnie.
Ale ważne jest też, aby polityka ludnościowa państwa, nazywana czasem prorodzinną, była elastyczna – ułatwiała młodym ludziom wybór własnej ścieżki kariery zawodowej i rodzicielstwa.