Wojciech
Na początku sierpnia 2012 r. Wojciech D. rozbił namiot pod gdańskim magistratem od strony torów tramwajowych, a kiedy przyszli dziennikarze zapytać, o co mu chodzi, wyjaśnił, że protestuje przeciw eksmisji z komunalnego mieszkania we Wrzeszczu. Głodując czekał, żeby prezydent miasta Paweł Adamowicz przyszedł z nim porozmawiać. D. był postawnym mężczyzną z długimi siwymi włosami i jasnymi oczami, namiętnie palił papierosy i mówił piękną polszczyzną. Wkrótce miał zostać świętym medialnym na półtora miesiąca.
Harry
Jezu, przecież to Harry!, zdziwiła się sąsiadka z Wrzeszcza, kiedy w połowie sierpnia zobaczyła Wojciecha D. w telewizji. Harry zmizerniał na twarzy i trzeba przyznać, że prezentował się dostojnie. Znali się od ponad 40 lat, sąsiadka oczekiwała, że Harry zacznie opowiadać farmazony i tak też było. Mówił, że dwa lata temu specjalnie wrócił z emigracji, by ratować chorą żonę, i wydał wszystkie pieniądze na jej leczenie.
Eksmisja w mieszkaniu państwa D. na parterze trwała całe dwa dni – tragarze wynosili głównie stare meble, psa przygarnęła inna sąsiadka, a kot wybrał wolność i krążył po okolicy stroniąc od ludzi. Harry na ekranie obudził wspomnienia – na przykład to, jak po powrocie z Ameryki wjeżdża w wąską osiedlową uliczkę złotym, niemieszczącym się Pontiakiem.
Wojciech
Prezydent Adamowicz wciąż nie przychodził do namiotu. Wojciech D. odbierał to jako policzek wymierzony mu przez butną władzę i pogrążał się w głodówce, jak w jakimś współzawodnictwie z prezydentem. Wciąż mówił składnie i dobitnie, ale psycholog, wysłany potajemnie przez magistrat w drugiej połowie sierpnia, przyniósł obserwację o objawach demontażu osobowości, a także prawdopodobnym rysie paranoidalnym Wojciecha D. Z rozmów wynikało, że D.