Trudno nazwać pobyt Bogdana Gasińskiego (nazwisko ujawniamy za jego zgodą) za kratami monotonnym. Dzień niepodobny do dnia. Ale to się mu nie podoba, skarży się, ostatnio ogłosił głodówkę. Na widzenie przychodzi blady jak ściana.
Urażają go określenia oszust, fałszerz i złodziej. Fakt – oszukiwał, fałszował i kradł, ale – podkreśla – zawsze w imię wyższych racji. Pierwszy wyrok, w zawieszeniu, dostał za wyłudzenia. Doniesienie złożył szef PKS z Jeleniej Góry. Bogdan był tam rewidentem, kontrolował kierowców. Dyrektor przed sądem scharakteryzował byłego już kontrolera: „Był pracownikiem skutecznym”. Przy okazji narażał jednak firmę na straty, nocując w najdroższych hotelach.
A później zjawił się w stolicy, wszędzie było go pełno, zwłaszcza w Sejmie; człowiek znikąd stał się bywalcem salonów. Aż od Rudolfa Skowrońskiego dostał posadę dyrektora w gospodarstwie rolnym w Klewkach. Zasłynął publicznie, gdy poinformował Andrzeja Leppera o Afgańczykach przylatujących do Klewek helikopterami.
Jak się pojawił, tak niespodziewanie znikł. Jeden wyrok, drugi. Trochę posiedział, wychodził na wolność, by zaraz znów wrócić do kryminału. Opisywaliśmy jeden z jego absurdalnych procesów („Bogdan mówi: oskarżony”, POLITYKA 12/11), w którym zeznania składał premier Donald Tusk.
Od lipca 2009 r. brama więzienna zamknęła się za Bogdanem na dłużej. Za niepopłacone rachunki. Hotelowy rajd Bogdana trwał kilka lat i wiódł po całym kraju. Nie płacił, taką miał zasadę.
Kiedyś zameldował się w drogim warszawskim hotelu jako Sławomir Zieliński, ówczesny dyrektor I Programu TVP. Przy okazji zwinął komuś laptop – wszystko na konto dyrektora. Ale większość hotelowych numerów wykonał jako dziennikarz TVN. Wykorzystał fakt, że z reporterem telewizyjnym łączyło go to samo nazwisko.