Zmarznięta ścieżka biegnie między ścianą sosen, prześwietlonych miękkim blaskiem porannego słońca, a szklistym od lodu rozlewiskiem, wzdłuż lasków, łąk, olsów, brzezin, krzaków i haberdzi. Zwierząt tu zatrzęsienie: łosi, jeleni, wilków, rysi, jenotów, a ptaków bez liku – są orły, sokoły, jastrzębie, błotniaki, krogulce, cietrzewie, puchacze. Czerwone Bagno – 40 km dziczy między Puszczą Augustowską a Biebrzańskim Parkiem Narodowym – to prawdziwy raj dla fotografa natury.
W pobliskim przysiółku Tajenko ludzie mówią o Darku Karpiu niewiele. – Żyje odosobniony, w lesie, na bagnach – z żoną i trojgiem dzieci. Czy on w ogóle studnię ma? – skrobie się w głowę sołtys Sobolewski.
Helena Sikorowa, która mieszka na skraju puszczy, czasem zagląda do Karpiów. – To miły chłopak, grzeczny, uszanowany i tak pięknie wygląda jako Indianin! – składa ręce w geście zachwytu. Kiedy wnuczka Sikorowej szła do komunii razem z córką Karpiów, Darek wszedł do kościoła w białym lnianym płaszczu, haftowanej tunice ze skóry jelenia i ręcznie robionych mokasynach; za pasem miał paradny tomahawk. – Cała wieś się patrzyła. A ja to byłam wniebowzięta...
Anna Gniedziejko, u której Wódz kupuje czasem jajka, wspomina, że dał jej w prezencie kalendarz ze zdjęciami zwierząt. – To sławny człowiek jest. Ornitolog albo coś takiego. Ale żyje jak nasi dziadowie…
Zmarznięta ścieżka skręca w bok. Przez tyralierę sosen widać dwa tipi, leżące w pryzmie łódki kanu, stertę porąbanego drzewa, a na końcu podwórka drewnianą chatę w stylu trapersko-indiańskim. Darek zbudował ją sam – pod wpływem natchnienia.