Nie są wylewni. Chrząkają, że mają do tego pociąg. Zero patosu. Patos jest nieprecyzyjny. Uczniowie Zespołu Szkół nr 6 ożywiają się jedynie w twardych wątkach programistyczno-mechanicznych. Krzysztof Smyczek, wicedyrektor, rozpoznaje miękkość chłopaków wtedy, gdy wracają z montażu wynalazków. Milczą w drodze powrotnej. Na przykład z Krakowa. Od pewnej pani ze stwardnieniem rozsianym.
Od 2010 r. konstruują niskobudżetowe elektroniczne systemy poprawiające życie sparaliżowanym. Niedawno „Magazyn Ekspresu Reporterów” pokazał materiał o nich. Ten program lubią odbiorcy utytłani życiem. Bo zawsze jest o nieszczęściach innych. Bardzo proste. Można się porównać i zobaczyć siebie na plus w kontekście cudzego utytłania.
Od emisji reportażu wicedyrektor zapisuje na samoprzylepnych karteczkach telefoniczne zamówienia na wynalazki z całej Polski. Bydgoszcz, Wrocław, Kudowa-Zdrój, Zamość, Toruń, Wałbrzych. Dyrektor robi wstępny wywiad z rodziną sparaliżowanego. Musi precyzyjnie ustalić, co z pacjentem. Żeby obstalować sprzęt pod zlecenie.
Pić, lekarz, kocham cię
Więc wracali z Krakowa od pewnej pani ze stwardnieniem rozsianym, lat 57. Jeszcze pół roku przed diagnozą wykładała na swojej uczelni. Szybko poszło. Montowali pani wynalazek o roboczej nazwie kontroler mowy, umożliwiający komunikowanie się z mężem. Utytłanym. Ona nie może się nawet podrapać. Ani powiedzieć mężowi, gdzie ją swędzi, bo pani zwiotczały już mięśnie języka. A on ją kocha. Kiedy przyjechali z montażem, stał nad nią z tekturką, na której miał wypisane zwroty i pytał ją palcem, o co chodzi. Nie zgadywał. Ona irytowała się takim grymasem. Totalnie rozdrażnieni.
Kontrolera mowy montuje się przy łóżku. W miejscu zależnym od tego, czym człowiek jeszcze rusza. Głową, nogą czy językiem.