Gdy Robert Lewandowski wyjawi w końcu, gdzie zagra w przyszłym sezonie, polskiego kibica tradycyjnie szlag trafi, że polskie kluby w Europie nic nie znaczą, bo gdyby znaczyły, toby w końcu awansowały chociaż do fazy grupowej Champions League.
Kibica pocieszyć trudno. Łatwiej rozśmieszyć, bo po co nam starać się o awans do czegoś, co od dawna mamy? Są jeszcze w Polsce drużyny, przy których nazwach Legia, Lech i Wisła wyglądają na prowincjonalne marki.
Benfica kontra logika
Jest we wsi takie powiedzenie: „Gdzie kończy się logika, tam zaczyna się Benfica”. Nie Benfica Lizbona. Benfica Klisino. Klisino to wioska pod Głubczycami w województwie opolskim. Lizbona – wiadomo przecież. W Lizbonie o Klisinie nigdy nie słyszeli, za to dla Klisina Lizbona to prawie jak miasto partnerskie. Przez Benfikę. W latach 50. renoma słynnego portugalskiego klubu tak zainspirowała klisinian, że montując swój zespół piłkarski, zapożyczyli jego nazwę. Za komuny lokalne władze nie raz narzekały, że od zachodnich wzorców bardziej akuratny byłby swojski Orzeł, Sokół albo inny Huragan.
– Byliśmy pierwszym klubem w Polsce z taką światową nazwą – podkreśla Arkadiusz Pal, prezes i piłkarz Benfiki, występującej w głubczyckiej klasie B (to siódma liga). – Dzięki temu mecz w Klisinie dla każdego rywala był przeżyciem, a pokonanie Benfiki miało inny smak niż zwycięstwo nad, dajmy na to, Troją Włodzienin. Grał u nas kiedyś taki Ukrainiec. Później kolegom chwalił się, że strzelał bramki dla Benfiki. Nie dodawał której.
Porzekadło o logice, a raczej jej braku, odnosi się do stylu gry klisińskiego teamu: mało w niej dyscypliny taktycznej, dużo żywiołu, awantury i ułańskiej fantazji.