Wakacje nad polskim morzem to szok dla oczu, uszu i zwojów mózgowych. Dla oczu, ponieważ trudno wyobrazić sobie większe zgromadzenie brzydkich ludzi niż plaża nad Bałtykiem. Krótkie nogi, tłuste zady i brzuchy, brzuchy i jeszcze raz brzuchy. Pomyśleć, że to są rodacy Agnieszki Radwańskiej. Brzuchy stare, młode i dziecięce, wypasione zapiekankami i napojone piwem, frytkami i lodami, tłuste, pękate, smarowane olejem od wewnątrz i od zewnątrz, niemieszczące się w koszulach ani w spodniach, pospolite, częste, a dzięki temu bezkarne i bezwstydne, bo takie jak wszystkie. Cała ta gadanina i pisanina o zdrowej żywności, higienie odżywiania, ruchu, ruchu i jeszcze raz ruchu – wszystko to warte tyle, co jedna kaloria, odrzucone w kąt wraz ze spodniami oraz spódnicami i wystawione ku słońcu lub ustawione w kolejce po piwo, frytki albo lody, nasze dorodne, nadęte brzuszyska, grube uda, tłuste karki i wszystkie trzy podbródki. Rozglądałem się po plaży, czy może gdzieś opala się Agnieszka Radwańska, ale nic z tych rzeczy.
Po południu, dźwigając parawan, parasol, ręcznik, mokre gacie, kremy i sunbloki, dmuchane koło, wiaderko, łopatki i cały ten plażowy ekwipunek, schodzimy do naszej jamy, zadowoleni, że trafił się nam pokój bez karaluchów, ale – niestety – w pobliżu dyskoteki albo muszli koncertowej. Pół biedy, jeśli słyszymy, że „Cała sala tańczy z nami” albo „Jesteśmy na wczasach, w tych góralskich lasach…”, bo królują zakazane piosenki z PRL, ale „Suliko”? „Su-li-ko”? Czy mnie słuch nie myli? Co tu, w wolnej Polsce na deptaku, robi ten przeżytek niewoli?