Tym razem ból zbudził Matkę koło drugiej. Wiedziała, że już się zaczyna, i nie chciała – jak to było do tej pory – rodzić w domu. Dziecko miało przecież zostać w szpitalu, a potem trafić do kogoś, kto będzie je chciał. Ona miała dość. Czteroletnia córka, trzyletni syn i roczne niemowlę były coraz gorsze. Robiły w majtki – złośliwie piszczały, zamiast normalnie płakać, pełzały, zamiast chodzić i biły się między sobą o zabawki, które Ojciec dzieci przywoził od – jak to on mówi – Boga oraz ludzi. Przez całą ciążę mówiła mu, że nie chce tego dziecka. Odda je, bo inaczej albo ono ją, albo ona je zabije. On przez osiem miesięcy powtarzał jej to samo: jaka z ciebie matka? Jak to się wyda, to po nas. Nikt nam więcej nie pomoże. Wtedy wściekała się jeszcze bardziej. Ustalili więc, że całą ciążę – aby nikt nie widział – przesiedzi w domu i pod tym warunkiem on się zgodzi, by oddać.
Klasztor
Akurat w gazetach pisali o Piotrusiu z okienka, chłopczyku, który jako pierwszy w lipcu 2013 r. trafił do okna życia w Zamościu. Matka pomyślała, że to dziecko też mogłoby tam pójść.
Ale najpierw postanowiła obejrzeć to miejsce. Musiała zobaczyć, kto weźmie niemowlę na ręce i wezwie karetkę. Reszta już jej nie obchodziła. Pojechali, jak zwykle, z trójką młodszych starym Fiatem kombi, bo nigdy nie zostawiali ich samych. Zapukali do drzwi obok okna. Siostra wydawała się miła, ale kiedy usłyszała, że to w sprawie zostawienia dziecka, przestała im patrzeć w oczy. I dodała, że przecież maluszkowi jest najlepiej przy matce. Że powinna zachować dziecko, a oni – Kościół, dobrzy ludzie, wspólnota – pomogą.