Dziwię się, że Donald Tusk nie powołał komisarza partyjnego na Dolnym Śląsku. Skoro zarząd PO uznał ważność wyborów, to oznacza, że handelek posadkami w partyjnie kontrolowanych firmach to zbyt mała sprawa, żeby zaraz z tego powodu uruchamiać jakieś nadzwyczajne procedury. Wszak Polacy wiedzą, że wszyscy tak robią, więc prędko zapomną i wybaczą. Będzie jak zwykle po aferach w PO – za miesiąc sondaże wrócą do normy. A potem zrobi się jakąś rekonstrukcję gabinetu, potem święta, a potem tuskobus pojedzie w wyborczy objazd. A Kaczyński będzie wykańczał się sam, z gorliwą pomocą Macierewicza.
Ale moim zdaniem, jeśli taki jest plan premiera, to na jego zgubę. Tak pięknie to już nie będzie. Po pierwsze ludzie nie cierpią afer taśmowych i długo je pamiętają; nie ma co liczyć na powszechną pobłażliwość. Po drugie ranny i osłabiony Schetyna będzie gryzł po kostkach, a wyrzucić go się nie da. Po trzecie Gowin z perwersyjną rozkoszą będzie odpalał kolejne wrzutki, a zapewne coś tam sobie do teczki nazbierał. Pomogłaby tylko ucieczka do przodu, czyli pogram i przyśpieszenie, ale na to ludzie Platformy nie mają już sił ani ochoty. Zresztą idą wybory i każdy myśli tylko, jak ocalić swoje cztery litery. A robi się ciasno i nerwowo. W sejmie odpadnie kilkadziesiąt mandatów, w samorządzie nie lepiej. Nie ma już platformy – została tratwa. Do tego jeszcze dwóch niemałych panów, Komorowski i Buzek, aktywizuje się w roli recenzentów, a może i coś więcej. Nad Tuskiem zbierają się więc czarne chmury. Jednak on tego nie widzi, bo chmury miał prawie zawsze i nie zwraca już uwagi na ich odcienie. Tym bardziej, że zausznicy i dworacy umieją uspokoić skołatane serce szefa. Zresztą, co mu tam. Najwyżej przestanie być tym premierem. Świat się od tego nie zawali.