Ojciec Aleksander Posacki najpierw znikał z realu. We wrześniu nie pojawił się, inaczej niż co roku, na wykładach w jezuickiej Akademii Ignatianum. Jego nazwiska nie było również w planie zajęć KUL, gdzie prowadził wykłady ze zniewoleń szatańskich na Podyplomowych Studiach Duchowości Katolickiej. Przestał publikować w „Naszym Dzienniku”, pojawiać się w Telewizji Trwam i odpowiadać na maile zapraszające na kolejne wykłady czy spotkania poświęcone firmowanej przez niego książce RoseMary „Nie krocz za mną”. Wreszcie jego nazwisko znikło z rady programowej miesięcznika „Egzorcysta”.
Potem ktoś, a może – jak sugerują niektórzy – coś zaczęło wymazywać Posackiego z przestrzeni wirtualnej. Najpierw znikła jego strona internetowa, potem kilka filmów z prowadzonych przez niego rekolekcji. Niedługo przed piętnowanym przez zakonnika demonicznym Halloween w mediach pojawił się komunikat przełożonego jezuitów o. Wojciecha Ziółka o odsunięciu Posackiego nie tylko od mediów, ale też od posługi kapłańskiej. „Zakaz ten ma mu dać czas na refleksję co do stylu jego życia zakonnego oraz wierności w przestrzeganiu reguł i ślubów w Towarzystwie Jezusowym” – informował o. Ziółek. Ale dlaczego? Czym zawinił? Na te pytania prowincjał, wcześniej rozmowny, gdy chodziło o zawieszenia o. Krzysztofa Mądla (pobił swojego współbrata), odpowiedzieć nie chce.
Z punktu widzenia wyznawców
Świeccy zwolennicy o. Posackiego, nazywani przez niektórych grouppies, bo jeździli za nim po kraju, są pewni: był po prostu niewygodny. Nie bratał się z „wybiórczą”, nie występował w „żydowniku powszechnym” („Tygodniku Powszechnym”), nie brał udziału w szatańskiej ewangelizacji krawaciarzy z „Deona” (katolickiego portalu społecznościowego związanego z wydawnictwem WAM, krytykowanego przez Posackiego za liberalizm).